poniedziałek, 30 lipca 2012

W objęciach laudanum. "Śpij, kochanie, śpij"


On to niedoceniany malarz, miłośnik niewinnych dziewcząt. Ona od najmłodszych lat była jego muzą, następnie stała się żoną. Henry i Effie to małżeństwo, które nigdy nie powinno zaistnieć- on chce, żeby jego żona na zawsze pozostała czysta. Ona po prostu chce miłości. Znajduje ją w ramionach innego mężczyzny. Bawidamka, dla którego jest tylko przelotną miłostką. Jest jeszcze ktoś- prowadząca burdel kobieta, której córeczkę lata temu zamordował jeden z klientów. Od tego momentu marzy o zemście.

Śpij, kochanie, śpij to historia opowiadana na przemian przez wszystkie te cztery osoby. Pierwszoosobowa narracja sprawia, że naturalnie wchodzimy w ich myśli i uczucia- często powstające pod wpływem narkotyku. Mężczyźni zwracają się bezpośrednio do anonimowego słuchacza- intrygowało mnie kim jest ta osoba, zakończenie niestety nie przyniosło jasnej odpowiedzi, ale pozwoliło się domyślić.

W ogóle w tej książce nic nie jest jasne. Świat wykreowany pod wpływem narkotyków miesza się z tym rzeczywistym. Czytelnik nie zawsze wie co jest prawdą, a co ułudą. Kolejne rozdziały to kolejne karty tarota- przeznaczenia, które kształtuje losy bohaterów. Autorce doskonale udało się oddać mroczny klimat wiktoriańskiej Anglii. Wszystko jest tak samo posępne jak myśli i uczucia Effie i Henrego.

Kariera pisarska Joanne Harris nie zaczęła się od powieści Śpij, kochanie, śpij. Pod koniec lat 80. napisała ona Nasienie zła. Jednak najbardziej zasłynęła jako autorka Czekolady. Później powstało m.in. Pięć ćwiartek pomarańczy, Rubinowe czółenka, W tańcu czy Dżentelmeni i gracze. Polscy czytelnicy zawdzięczają możliwość sięgnięcia po tę książkę angielskiemu wznowieniu, które miało miejsce 10 lat po pierwszym wydaniu.

Rację mieli upominający się o drugie wydanie czytelnicy. Śpij, kochanie, śpij to nie tylko wciągająca powieść, ale również intrygujące studium psychologiczne. Zachęcona tą lekturą na pewno sięgnę po inne książki tej autorki.

No i jestem

Miejsce ze zdjęcia w poprzednim poście to Zamek Bolczów w Rudawach Janowickich (jedno z pasm Sudetów Zachodnich).
Pogoda dopisywała i rzeczywiście udało mi się wypocząć, ale słońce w górach zdecydowanie nie sprzyja czytaniu. Mimo wszystko- za chwilę recenzja książki, którą skończyłam tuż przed wyjazdem.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Krótka przerwa

Miałam wyjechać w sobotę, zatrzymała mnie choroba. Później były plany związane z niedzielą. I w końcu dzisiaj wieczorem ruszam w góry! Nie będzie mnie przynajmniej aż do niedzieli i do tego też czasu nie będę mieć dostępu do internetu.
A może zagadka na ten czas?




Jest to jedno z bardziej charakterystycznych miejsc pasma, w które się wybieram. Ktoś wie co to za góry?

niedziela, 22 lipca 2012

Panna Marple na tropie. "Śmiertelna klątwa"

Kilka postów temu żaliłam się, że nie lubię opowiadań. Nie dotyczy to jednak twórczości Agaty Christie (przy wszystkich minusach gatunku jakie w dalszym ciągu zauważam). Tym razem zbiór, którego bohaterką jest moja ulubiona pani detektyw: Jane Marple. Starsza pani, niezwykle irytująca dla lokalnych przedstawicieli władzy, potrafiąca rozwiązać każdą kryminalną zagadkę. Robi to przy tym z tak ogromnym wdziękiem, że nikt nie może się na nią długo złościć.

No i w tym wszystkim po raz kolejny zostałam rozczarowana. Niby wszystko było tak jak powinno i panna Marple olśniewała przenikliwością, ale jednocześnie coś było strasznie nie tak. Podczas lektury okazało się, że znam większość zamieszczonych w zbiorze opowiadań. Można stwierdzić, że czytałam książkę i po prostu tego nie pamiętam. Nie jest to niemożliwe, ale dlaczego w takim razie znam tylko część historii? Poza tym tę upiorną okładkę trudno byłoby mi zapomnieć. Bardziej przemawia do mnie tłumaczenie, że są to po prostu opowiadania, które pierwotnie ukazały się w innych zbiorach, a po śmierci autorki wydano je w jednym tomiku. Szczególnie, że rzeczywiście zbiór ten nie wyszedł za życia Christie.

Elementem łączącym wszystkie historie, a przynajmniej tak zapowiada okładka, miała być właśnie Jane Marple. Dlaczego więc nie występuje w dwóch z ośmiu? Jedno z nich wydaje mi się być najsłabszym z całego zbioru. Mowa o Lalce krawcowej historii tytułowej lalki, która w niewyjaśniony sposób pojawiła się w pracowni, nie daje się z niej usunąć i jeszcze sama się po niej porusza. Może i obiektywnie patrząc opowiadanie nie było złe, ale takie strasznie nie w stylu Christie. Podobnie jak następne: Mroczne odbicie. Wspomnienie człowieka, który zobaczył przyszłą zbrodnię w lustrze i stara się jej zapobiec. Tym razem autorka odwołuje się do parapsychologii dzięki czemu opowiadanie ma swój niepowtarzalny klimat.

Co do historii, w których królowała panna Marple- tak jak pisałam większość była mi znana i to dość dobrze, dlatego też trudno wypowiadać mi się na ich temat. Są mi znane, lubiane. To wszystko. Nowością było opowiadanie otwierające zbiór: Azyl. Historia człowieka, który umiera w kościele prosząc o azyl i którego krewni wykazują zainteresowanie jedynie płaszczem zmarłego.Małżonka pastora, która była świadkiem ostatnich chwil mężczyzny udaje się po pomoc do panny Marple.

Trzeba przyznać, że opowiadania pisane przez Agatę Christie są strasznie naiwne i przewidywalne. Może to wina konieczności zmieszczenia ogromnej treści na raptem kilku stronach. Zdaję sobie z tego sprawę i czytam je jedynie przez sympatię do autorki. Zdecydowanie jednak nie polecam ich na pierwszy kontakt z jej twórczością. O wiele lepsze są pisane przez nią "pełnowymiarowe" kryminały.


Geraldine McEwan jako Jane Marple- urocza staruszka i postrach przestępców.

piątek, 20 lipca 2012

Niezwykły smak potraw. "Afrodyzjak"

Najpierw zakochałam się w sztuce renesansu, później w Italii, a na końcu przyszła fascynacja włoską kuchnią. Szczególnie tą "oryginalną". W związku z tym nie mogłam nie sięgnąć po Afrodyzjak- książkę, która łączy te wszystkie aspekty.

Główni bohaterowie: Tommas i Bruno to przyjaciele i współlokatorzy, a także dwie, diametralnie odmienne, osobowości. Tommas to stereotypowy Włoch. Przystojny kelner, ujmujący, czarujący, kochający kobiety i podrywający turystki, których zdjęcia umieszcza na drzwiach swojej szafy. Od dawna nie ma tam już wolnego miejsca... Z kolei Bruno to nieśmiały introwertyk, kucharz zafascynowany swoją pracą i marzący o prawdziwej miłości. Niestety obaj zakochują się w tej samej dziewczynie: Amerykance Laurze. Przyjechała ona do Rzymu studiować historię sztuki i jest sceptycznie nastawiona do włoskich romansów. Do momentu aż poznaje Tommasa, który przedstawia się jej jako znany kucharz. Jedno niewielkie kłamstwo pociąga za sobą kolejne. Tommas absolutnie nie umie gotować więc o pomoc prosi przyjaciela. Bruno przygotowuje kolejne dania, które coraz bardziej uwodzą Laurę. Przy okazji odkrywa jak ogromnym afrodyzjakiem może być jedzenie. 

Co prawda już od samego początku czytelnik ma świadomość tego, że mistyfikacja musi się w końcu wydać, ale jednak daje się wciągnąć w grę jaką toczą bohaterowie. Nie ukrywajmy- fabuła książki jest dość przewidywalna (choć były sytuacje, które mnie zaskoczyły), ale nie przeszkadza to czerpać ogromnej przyjemności z czytania. Wszystko to przez plastyczny język, dzięki któremu autor sprawia, że mamy wrażenie iż za chwilę znajdziemy się w jednej z niewielkich restauracji Zatybrza i poczujemy na skórze rzymskie słońce.

Afrodyzjak to przede wszystkim powieść bardzo smakowita. Bruno odkrywa przed czytelnikiem różne smaki Italii. Podaje nam nie tylko powszechnie znane i kojarzone potrawy, ale sięga do tradycji ludowej czy regionalnej. Każde kolejne danie to, budzące apetyt, małe dzieło sztuki. Momentami żałowałam, że autor zamieszcza tylko opisy dań, a nie przepisy na nie. Wynagrodziła mi to trochę ostatnia część gdzie doczekałam się właśnie gotowych instrukcji jak przygotować włoskie specjały. 

Anthony Capella urodził się w Ugandzie w latach 60. XX wieku. Studiował literaturę angielską w Oksfordzie. Afrodyzjak jest jego pierwszą powieścią. Jako następne powstały: Oficer ślubny, Ulotny urok kawy i, chyba jeszcze nieobecna na rynku polskim, Empress of Ice Cream. Każda z książek ukazuje inny aspekt żywności.Wszystkie też są romansami.

Afrodyzjak to urocza i ciepła opowieść  miłości, jedzeniu i sztuce. Książka, która budziła nie tylko mój apetyt, ale i uśmiech na ustach. Polecam ją osobom, którym niestraszne są liczne opisy potraw i romans toczący się w śródziemnomorskim tempie.

wtorek, 17 lipca 2012

W imperium Romanowów. "Carska roszada"


Tym razem moje literackie podróże zawiodły mnie do Warszawy końca XIX wieku. Z rozkazu cara do miasta przybywa Estar Pawłowicz Van Houten, tajny urzędnik, który ma rozwikłać sprawę brutalnych morderstw prostytutek. Na pierwszą przeszkodę natrafia już na dworcu- zabity zostaje człowiek mający wprowadzić tajnego radcę w śledztwo.

Początkowo fabuła Carskiej roszady nie wydaje się być skomplikowana zmienia się to jednak z każdą kolejną stroną. Wątpliwości co do osoby mordercy i jego pobudek narastają, zaś w życie bohatera wkracza piękna kobieta.  Czytelnik zastanawia się momentami nad rolą jaką w opowieści pełnią poszczególne, pojawiające się znienacka, postacie. I nie zawsze znajduje jasną odpowiedź na to pytanie. Te wszystkie niedopowiedzenia sprawiały iż miałam wrażenie, że w ręku trzymam pierwszy tom  i niewyjaśnione zagadki zostaną rozwikłane w następnej książce. Tylko, że drugi tom nie jest zapowiadany.

Carska roszada to powieść o wielu różnych obliczach. Melchior Medard zabiera nas do Warszawy sprzed około 150 lat. Z jednej strony jest to miasto eleganckie, gdzie wejście do hotelu w zabłoconych spodniach może skutkować w przyszłości zakazem wstępu, z drugiej miasto biedoty, przechodnich podwórek, codziennej przemocy i taniej miłości. I jeden i drugi klimat został świetnie uchwycony. I ta umiejętność oddania różnych twarzy wielkiego miasta jest chyba największym atutem powieści.

Zdecydowanie mniej przemówił do mnie główny bohater. Estar Pawłowicz to agent idealny, taki ówczesny James Bond. Łączy w sobie doskonałą prezencję, świetną kondycję, wdzięk, talent śledczy i mocną głowę. A jednak czegoś mi w nim brakowało. Dużo bardziej wyrazisty był dla mnie Tymoteusz von Brugge- trzymany pod pantoflem prokurator Warszawy.

Muszę się również przyznać, że ginęłam w hierarchii i znaczeniu poszczególnych urzędników pomimo, że została ona wyjaśniona w jednym z przypisów. Autor wprowadza nas w świat, którym zza kulis rządzi carska Ochrana i zobaczenie jak działało to swoiste państwo w państwie było rzeczywiście bardzo ciekawym doświadczeniem. Niejednokrotnie zdumiewały mnie zabiegi podejmowane żeby ochronić ważną osobistość bądź utajnić jak najwięcej informacji. Jednak fakt, że Melchior Medard pisał o swoich postaciach używając zamiennie imienia, pierwszego/drugiego członu nazwiska czy tytułu sprawił, że momentami się gubiłam. 

Carska roszada to powieść o przewrotnym zakończeniu i niejednokrotnych zwrotach akcji. To również barwna wizja wielkiego miasta z końca XIX wieku. Historia nie tylko o zbrodni ale również o miłości. Myślę, że pomimo pewnych niedociągnięć, warta jest przeczytania.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica
 

sobota, 14 lipca 2012

Kiedy słońce było bogiem... "Władca wilków"

Władca wilków to pierwsza z serii książek o Czarnym Roganie, wojowniku, który chce pomścić śmierć swojej rodziny. Dlatego ściga tych, którzy są za tę zbrodnię odpowiedzialni: Krwawe Psy- najokrutniejszych spośród awarskich żołnierzy. Szlak ich wędrówki znaczą ciała rozkrzyżowane na ziemi i pozbawione wnętrzności. Celem Rogana jest dotarcie do, ukrytej w lasach, świątyni-twierdzy morderców i wybicie ich wszystkich. Po drodze dołączają się do niego kolejne osoby, które, z różnych przyczyn zmierzają do gniazda zła.

Powieść Władca wilków powstała około 2000 roku. Egzemplarz, który trafia w ręce polskiego czytelnika to wydanie poprawione przez autora dwa lata temu. W przedmowie pisze on, że wprowadzając zmiany ograniczył ilość lejącej się krwi, a także opisów przyrody czy miejsc. I trzeba przyznać, że  znalazł zloty środek. Sceny walki nie ciągną się w nieskończoność za to robią wrażenie swoim okrucieństwem. Trzymają w napięciu gdyż nigdy nie wiadomo do końca kto wyjdzie zwycięsko. Również opisy nie zanudzają czytelnika swoją długością, ale za to są tak barwne, że zabierają nas w opisywane miejsce.

Władca wilków to pierwsza słowiańska fantasy. Juraj Červenák nie stworzył świata, do którego nas zabiera, od nowa. Wraz z bohaterami udajemy się za wschodnią granicę obecnej Polski, na tereny leżące między Bugiem a Dnieprem, i oddajemy we władanie bóstw słowiańskich: Peruna, Moreny itd. Sam pomysł ujął mnie za serce. Tak samo jak wykonanie. Ten słowiański świat ze swoimi zwyczajami i wierzeniami żyje na kartach książki własnym życiem. I wciąga w nie czytelnika.
Co do bohaterów to jest to zbieranina dość różnorodna: Czarny Rogan, czarownica Mirena pragnąca awarskiego złota, Krasa- przywódczyni jednego ze słowiańskich rodów i Wielimir- powracający z wojny żołnierz. Postacie są dość barwne czasem jednak wydają się być zbyt uładzone. Mimo to każda z nich ma własny styl, który sprawia, że budzą one różne emocje.

Atutem powieści są również elementy fantastyczne, które nie dominują nad jej fabułą. Są z nią tak splecione, że wydaję się być nieodłączną częścią tego świata. Momentami robią wrażenie straszne- tak było w przypadku bogów grających w kości o duszę Rogana, ale również budziły mój śmiech. W końcu jak inaczej zareagować na chatkę na kurzej nóżce, do której zbliża się na miotle Baba Jaga?

Władca wilków to książka od której nie mogłam się oderwać. Wciągnęły mnie przygody Rogana i z niecierpliwością oczekiwałam jak się zakończą. Powieść polecam wszystkim z chęcią czytającym książki fantasy i przygodowe. Mnie pozostaje tylko z niecierpliwością czekać na kolejną część.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica



wtorek, 10 lipca 2012

Paryż po raz drugi. "Niedziela nad Sekwaną"

W zamieszczonym w jednym z gazet felietonie Zola rzuca impresjonistom wyzwanie. Twierdzi, że przerosło ich zadanie, które przed sobą postawili i że "mistrz jeszcze się nie wyłonił". Rękawicę postanawia podnieść Renoir. Zamierza on udowodnić Zoli i innym krytykom, że impresjoniści są w stanie stworzyć monumentalne, oparte na długich przygotowaniach dzieło. Tak rodzi się idea Śniadania wioślarzy.

W swojej książce Niedziela nad Sekwaną Susan Vreeland pozwala nam przez kolejnych osiem niedziel obserwować proces powstawania tego obrazu. Poznajemy wszystkie osoby, które zostały na nim uwiecznione. Autorka wprowadza nas w życie każdej z nich. A jest to zbieranina różnorodna. Pięć kobiet, wśród nich zarówno ceniona aktorka dramatyczna jak i pomocnica krawcowej z jednej z paryskich pracowni i ośmiu mężczyzn o równie zróżnicowanym statusie społecznym. Wszyscy oni, w niedzielne poranki zasiadają przy jednym stole, stając się wyobrażeniem "la vie moderne". Możemy obserwować jak z obcych sobie ludzi stają się przyjaciółmi wspierającymi Renoira w jego dążeniu do sukcesu. Stąd też Vreeland pokazuje nam ich nie tylko podczas niedzielnego pozowania, ale również poza nim, w ich naturalnym otoczeniu. Często odwołuje się tu do faktów jakie udało się jej zgromadzić na temat modeli Renoira, jedynie ubarwiając je fikcją.

Niedzieli nad Sekwaną pojawia się także wątek miłosny, ale nie stanowi on głównego tematu powieści. Mamy tam do czynienia z uczuciowymi rozterkami artysty, jednak są one tylko uzupełnieniem fabuły. Muszę przyznać, że był to doskonały pomysł, który sprawił, że książka jest bardzo różnorodna. Momentami wydawało mi się, że to nie Renoir jest głównym bohaterem, ale obraz, który wszystkich jednoczy i wiąże ze sobą różne opowieści.

Kronika kolejnych ośmiu letnich niedziel spędzanych w restauracji nad Sekawaną jest naprawdę obszerna. Książka liczy sobie ponad 500 stron czego praktycznie nie czuje się podczas czytania. Napisana jest lekkim i bardzo plastycznym językiem, któy sprawiał, że miałam wrażenie iż siedzę na tym nadrzecznym tarasie. Drażniły mnie jedynie dwie rzeczy. Pierwszą były bardzo szczególowe opisy strojów i sposobu malowania, mieszania farb itd. Myślę, że byłyby one mniej odczuwalne gdyby można było zerkać na reprodukcją obrazu. Trochę ułatwiała to okładka, gdzie znajduje się fragment malowidła, ale wszystko co zostało odcięte trzeba sobie wyobrazić. A nie było to dla mnie łatwe przy tak drobiazgowych opisach- widziałam szczegóły, ale już nie samą postać. Drugą rzeczą, która mnie irytowała były francuskojęzyczne wstawki. I to nie dlatego, że nie lubię tego języka, ale dlatego, iż było to dla mnie niekonsekwetne. Skoro znajdujemy się nad Sekawną to bohaterowie zapewne w ogóle mówią po francusku, więc skąd te wyróżnione zwroty? Zdaję sobie sprawę, że wynika to z tego, że Susan Vreeland powieść pisała po angielsku i zapewne francuskimi zdaniami chciała ożywić jej język, ale jak dla mnie w ten sposób odebrała jej pewną wiarygodność.

Jednak, wymienione powyżej dwa drobiazgi, nie przeszkodziły mi w czytaniu z przyjemnością. Z taką samą przyjemnością mam nadzieję sięgnąć po pozostałe książki autorki. Warte zauważenia jest, że pisarstwem zajęła się ona dopiero na emeryturze. Wcześniej uczyła angielskiego w jedej ze szkół w San Diego. Podcza podróży po Europie zwiedzała również Luwr i tam właśnie odkryła, że chce pisać powieści związane ze sztuką. W ten sposób powstały: "Dziewczyna w hiacyntowym błękicie”, „Pasja Artemizji”, „Kochanka lasu” oraz zbiór opowiadań „Life Studies”. Niedawno zaś ukazała się „Clara and Mr. Tiffany”.

Niedziela nad Sekwaną może nie jest książką idealną, ale takę, którą czyta się bardzo przyjemnie. Zabiera ona czytelnika do jednej z łodzi pływających po tej rzece. Polecam ją wszystkim, którzy chcą zobaczyć różne oblicza Paryża z końca XIX wieku, których interesuje malarstwo impresjonistów i którzy lubią dobre opowieści.


Auguste Renoir, Śniadanie wioślarzy, 1880-1881. Obraz, który zainspirował całą historię.

niedziela, 8 lipca 2012

Niespotykany galimatias. "Awantura na moście"

Nograd to gród zdecydowanie nietypowy. Lochy świecą pustkami, wszyscy przestrzegają prawa, a życie płynie wolno i spokojnie. Wręcz ciągnie się jak przysłowiowy smród za ruskim wojskiem. Mieszkańcy z tęsknotą wyglądają choćby najmniejszej sensacji, która przerwałaby monotonię ich życia. Nie spodziewają się tego co wkrótce nastąpi.

Młodość przypomni się czarownikowi i złodziejowi, którzy, nie zważając na podagrę i reumatyzm, postanawiają dokonać skoku życia. W tym samym czasie bogobój Kumar postanowi w nietypowy sposób zwiększyć frekwencję w świątyni, miejscowy handlarz uda się w podróż, młodzi zakochani zostaną rozdzieleni, a nawrócony rozbójnik zbierze swoją bandę. Jeśli dołożymy jeszcze do tego srogą małżonkę z warząchwią w dłoni, zakochanego w przywódcy bandytę i mnicha- jąkałę to dostaniemy mieszankę wybuchową. A nie są to wszystkie niespodzianki jakie przygotował dla nas Marcin Hybel.

Awantura na moście to relacja raptem z jednej doby. Przez ten czas poznajemy plejadę przeróżnych charakterów, które łączy jedno- wszystkie są mało rozgarnięte. I to niezależnie od pozycji społecznej. Świat stworzony przez Marcina Hybla jest doskonale irracjonalny. Kiedy czytelnik czuje, że osiągnięte już zostało maksimum absurdu autor zaskakuje czymś nowym. Na dodatek robi to w tak umiejętny sposób, że książkę czyta się z przyjemnością. Pisarz nie odwołuje się do pewnych "kanonów" literatury fantasy. W Awanturze na moście nie spotkamy smoków, krasnoludów czy ogrów za to poznamy autorską wizję średniowiecza. Z nietypowymi obyczajami i jeszcze bardziej niezwykłym językiem. Niby archaizowanym, ale "jakoś tak inaczej".

Tak jak nie przepadam za satyrami bo zazwyczaj brakuje im polotu, tak od tej książki trudno było mi się oderwać. Muszę przyznać, że jest to świetna parodia zarówno średniowiecza jak i czasów współczesnych. Polecam ją wszystkim, którzy mają ochotę na dobrą zabawę, ja zaś czekam niecierpliwie na dalsze tomy serii.


Tak mógłby wyglądać tytułowy most- miejsce gdzie skumulowały się wszystkie wątki i gdzie wyjaśniono wiele spraw.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica.



piątek, 6 lipca 2012

Stosik x 2

Znowu wzbogaciłam się o "kilka" książek. Dobrze że są wakacje. Na początek stosik zakupowo- recenzencki.


Zakupy własne:
1. Jennifer Lee Carrell,  Wciąż mnie prześladują
2. Marek Karpiński, Najstarszy zawód świata
3. Kerrelyn Sparks, Ja cię kocham, a ty śpisz, wampirze

Egzemplarze recenzenckie od Instytutu wydawniczego Erica:
4. Marcin Hybel,  Awantura na moście- recenzja
5. Melchior Medard,  Carska roszada- recenzja
6. Juraj Červenák, Władca wilków- recenzja
7. Jacek Perzyński, Smolar. Piłkarz z charakterem- recenzja


I, ciut większy, stosik biblioteczny. Trochę nie trzyma pionu, ale stoi dzielnie.



1. Marion Zimmer Bradley, Mgły Avalonu
2. Tracy Chevalier, Dziewczyna z perłą- recenzja
3. Stephanie Cowell, Poślubić Mozarta- recenzja
4. Sophie Kinsella, Wyznania zakupoholiczki- recenzja
5. Colette, Klaudyna w szkole/ Klaudyna w Paryżu
6. Joanne Harris, Śpij, kochanie, śpij- recenzja
7. Olga i Piotr Morawscy, Od początku do końca- recenzja
8. Michael White, Pierścień Borgiów- recenzja
9. Susanna Gregory, Robaczywe jabłko
10. Barbara Corrado Pope, Kamieniołom Cezanne'a
11. Victoria Holt, Wyznania królowej- recenzja
12. Carollyn Erickson, Rywalka królowej- recenzja
13. Anthony Capella, Afrodyzjak- recenzja
14. Katherine Neville, Ósemka
15. Philippa Gregory, Dwie królowe- recenzja

Ciekawe do kiedy wystarczy :)

środa, 4 lipca 2012

Bo mój chłopiec piłkę kopie... "Smolar. Piłkarz z charakterem"


Zdarzyło mi się kiedyś "w towarzystwie" przyznać, że wiem co to jest spalony. Zdziwienie było ogromne. Bo jak to? Kobieta? Nie ukrywajmy jednak, że kibicem nie jestem. Co prawda, właśnie zakończone, mistrzostwa obudziły we mnie chęć dopingowania, ale entuzjazjmu wystarczyło mi na całe trzy mecze naszej reprezentacji. Później widzialam jeszcze tylko finał. Euro stanowiło dla mnie raczej wydarzenie społeczne, nie sportowe. I w podobny sposób podeszłam do lektury książki Smolar. Piłkarz z charakterem.

Początkowo budziła ona we mnie pewne obawy, ale wraz z lekturą kolejnych stron wciągała coraz bardziej. Smolar... to opowieść o piłkarskiej karierze Włodzimierza Smolarka od pierwszej kopniętej, pod okiem ojca, piłki, aż do trenowania młodzików pod koniec lat 90. Jest ona efektem współpracy piłkarza i Jacka Perzyńskiego. Panowie razem zbierali materiały, wspólnie również ustalili co ma się znaleźć w książce. Tak duży wkład Smolarka w jej powstanie sprawił, że wydaje się być ona raczej autobiografią niż biografią napisaną przez osobę trzecią. Wpływ na to ma również fakt, że  autor uciekł się do pierwszoosobowej narracji, niejako oddając głos piłkarzowi. Dodatkowo wrażenie to podtrzymywane jest przez język książki. Trochę chropowaty, niedoskonały. Momentami bardziej przypominający słowo mówione niż pisane.

Smolar. Piłkarz z charakterem nie jest historią życia Włodzimierza Smolarka. Nie znajdziemy tam opisów rodzinnego domu, kolegów ze szkoły itd. Wszystko w książce kręci się wokół piłki. Nie jest to jednak tylko sprawozdanie z kolejnych meczów. Oprócz towarzyszenia Smolarowi na boisku czytelnik ma szanse zajrzeć również za kulisy piłkarskiego świata. I właśnie te kulisy były dla mnie najciekawsze. Smolarek opowiada o sytuacji w polskiej piłce w latach 70. i 80. XX w. O ogromnych różnicach pomiędzy klubami polskimi a zachodnioeuropejskimi. Próby grania "dobrej piłki" ukazuje na tle panującego ówcześnie ustroju, wykazując niejednokrotnie jego wady. Często również odwołuje się on do dnia dzisiejszego, powtarzając, że przez 20 lat pracy nie udało się wyeliminować głównych słabości naszej reprezentacji narodowej.

Zdecydowanym ubogaceniem lektury byly dołączone do książki zdjęcia ukazujące rozwój Smolarka na przestrzeni 20 lat. Z kolei utrudnieniem podczas czytania były zbyt długie rozdziały, których nie dało się przeczytać nie robiąc przerwy i nie tracąc wątku.

Z czystym sumieniem mogę polecić książkę Smolar. Piłkarz z charakterem zarówno wszystkim  fanom piłki nożnej jak i tym, których interesuje historia PRL-u, tutaj ukazana od nietypowej strony.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica.