sobota, 1 grudnia 2012

Kolejne spotkanie z Herkulesem. "Niedziela na wsi"

Nie macie czasem wrażenia, że większość opisywanych przez Agatę Christie morderstw dzieje się w dużych posiadłościach poza Londynem? Tak jakby cała angielska "arystokracja" czekała z wzajemnym zabijaniem się, aż do momentu opuszczenia miasta... Tak też było i tym razem.

Lady Lucy Angkatell zgromadziła w swojej posiadłości liczne grono znajomych i krewnych. Niestety zapraszając ich nie wzięła pod uwagę ich wzajemnych sympatii i antypatii. Dlatego też atmosfera tego spotkania jest dość ciężka. Pogarsza ją jeszcze nagłe pojawienie się, w sobotni wieczór, Veronicy Cray- sławnej autorki i byłej, wielkiej miłości jednego z gości: Johna Christowa. Wchodzi ona w sam środek skomplikowanych relacji towarzyskich i sprawia, że stają się one jeszcze trudniejsze. Skutkiem tego, kiedy następnego dnia, na proszony obiad, przybywa Herkules Poirot pierwszą sceną , która mu się ukazuje jest małżonka Johna Christowa stojąca nad jego zwłokami z pistoletem w ręku...

Na początku sławny detektyw czuje się zirytowany. Wydaje mu się, że stał się świadkiem przedstawienia- wstępu do gry "kto zabił", którą zebrani chcą sobie urozmaicić popołudnie, dodatkowo przyglądając się jak z tą tajemnicą poradzi sobie tak osławiona postać. Zorientowanie się, że scena jest prawdziwa zajmuje mu na szczęście tylko chwilę, dzięki czemu udaje mu się usłyszeć jeszcze ostatnie słowa konającego: imię jego kochanki.

Niedziela na wsi jest, według mnie, lekturą dziwną. Zaraz po zbrodni Poirot znika. Spotykamy go co jakiś czas w jego, położonym w sąsiedztwie, domku. Wysłuchuje tych, którzy przychodzą z nim porozmawiać, dyskutuje z miejscowym inspektorem, ale tak naprawdę nie włącza się aktywnie w śledztwo. Jest jak taki wszystkowiedzący mędrzec: przygląda się sytuacji i czeka kiedy się ona wyjaśni. Tym razem to nie z jego ust poznamy rozwiązanie zagadki, chociaż oczywiście dla niego wszystko jasne było już dużo wcześniej.

Zdecydowanie za to rzucającą się w oczy postacią jest gospodyni, Lady Lucy Angkatell. Kobieta lekko na bakier z rzeczywistością. Nie panująca nad czasem i przestrzenią. Sylwetka, której absolutnie nie da się przegapić, która nadaje książce ton, i która niejednokrotnie przyprawiała mnie o uśmiech.

Muszę przyznać, że po lekturze tej powieści mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony zagadka była raczej przewidywalna, choć zakończenie mnie ciut zaskoczyło. Z drugiej to była taka powieść z Poirotem, bez Poirota. Miałam wrażenie, że śledztwo rozwiązuje się samo. Co nie zmienia faktu, że Niedziela na wsi jest bardzo przyjemną i godną polecenia lekturą.

Książkę zgłaszam do wyzwań: Tydzień bez nowości


3 komentarze:

  1. Już zaczęłaś 'z literą w tle' no szalejesz kobieto! Czytałam tę książkę już dawno temu, bardzo mi się podobała, ale ja mam bezkrytyczny stosunek do książek Agathy, zwłaszcza tych, gdzie jest Herkules:) No i serial oczywiście wszystkie odcinki widziałam, teraz czekam na 5 ostatnich, a David Suchet to najlepszy Poirot wszechczasów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja mam taki bezkrytyczny stosunek do panny Marple :) Poza tym to co mnie w tej książce nie zachwyciło to właśnie mało Herkulesa w Herkulesie. Ale i tak czytałam z przyjemnością.

      Usuń
  2. Informuję, że przesłałem propozycje współpracy. Proszę sprawdzić również zakładkę spam.

    OdpowiedzUsuń