wtorek, 12 marca 2013

W świetle reflektorów. "Córki wkraczają na scenę"

Zachęcona poprzednim tomem sięgnęłam po trzecią część przygód trzech bogatych, nowojorskich licealistek: Córki wkraczają na scenę.

Początkiem książki są sceny, które kończyły poprzednią część tylko tym razem widziane z perspektywy trzeciej z dziewcząt: Hudson. Przygotowuje się ona właśnie do swojego scenicznego debiutu. Na Balu Zimowym ma wykonać jedną z piosenek z jej pierwszej płyty. Niestety stremowana nastolatka ucieka ze sceny. W związku z tym, że nie radzi sobie ze stresem postanawia w ogóle wycofać się z przemysłu muzycznego. Nie spodziewa się, że już od następnego dnia będzie musiała radzić sobie z rówieśnikami, którzy uznają, że jej wokalny talent to kłamstwo i dziewczyna uciekła ponieważ nie potrafi śpiewać.

Co tak na prawdę jest głównym problemem Hudson? Ogarniająca ją trema czy matka- gwiazda muzyki pop, która jazzową płytę córki przerobiła na dyskotekowe brzmienia, tak że sama autorka nie poznaje swoich utworów?

Tym razem Joan Philbin ukazuje nam dominującego rodzica, który nie pozwala dziecku na popełnianie błędów i podejmowanie decyzji. Początkowo mamy wrażenie, że Hudson pozostanie bezwolna i podporządkowana matce, która uparcie chce kierować jej życiem. Z chwili na chwilę obserwujemy jednak jak dziewczyna znajduje w sobie siłę żeby zawalczyć o własne marzenia i pasję. Oczywiście wsparciem są jej, znane nam z poprzedniej części, przyjaciółki. Jednak w jej życiu pojawia się też ktoś nowy, kto do powieści wniesie dużo humoru.

Po raz kolejny Joanna Philbin pisze o dorastaniu i szukaniu własnego miejsca w świecie. Znowu robi to bez moralizowania i patetyzmu, za to z dość dużą dawką humoru. Córki wkraczają na scenę to przesympatyczna, odprężająca powieść dla wszystkich którzy lubią książki z Manhattanem w tle.

Książkę zgłaszam do wyzwań:


 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz