niedziela, 30 czerwca 2013

Nietuzinkowa starowinka. "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny"

Żaliłam się Wam już kilkakrotnie, że nie lubię opowiadań. Nie udało mi się jeszcze trafić na takie, które by mnie zachwyciły. Dlatego też Opowieści z Wilżyńskiej Doliny przeleżały na półce dość dużo czasu, a ja podchodziłam do nich nieufnie. Przyznam też, ze wstydem, że ja z tych co lubią ładne okładki, a ta zdecydowanie do kontaktu z książką nie zachęcała. No po prostu, nie podoba mi się i już. Za to zdecydowanie nie mogłam się oderwać od zawartości.

Główną bohaterką zbioru jest Babunia Jagódka, starowinka, wioskowa wiedźma zamieszkująca skromną chatkę w Wilżynskiej Dolinie. Jednak niech Was nie zwiedzie jej łagodne miano. Babunia Jagódka jest urocza, pomocna, troskliwa itd., ale tylko wtedy kiedy ma na to ochotę. Zdecydowanie częściej, zdenerwowana ludzką ułomnością, wybucha i sprawia, że cala wioska drży w posadach. Nigdy nie wiadomo co wpędzi ją w furię dlatego wszyscy starają się od niej trzymać z daleka. Chyba, że nagła potrzeba zmusi ich do szukania u niej pomocy. I właśnie z takich historii składa się książka. Mamy więc Szymka, świniopasa, który pragnął rozkochać w sobie piękną młynarzównę i ożenić się z nią, jej czternastoma morgami, czterema krowami i puchowa pierzyną, które dziewczyna ma otrzymać w posagu; córkę grabarza, Gronostaj, która chce się pozbyć ojczyma; Jarosławnę co prawda wychowaną na wsi, ale na księżniczkę nie umiejącą ruszyć palcem czy wioskę, która zniknęła, a którą Babunia Jagódka postanawia odzyskać.

A trzeba przyznać, że Babunia używa bardzo nietuzinkowych metod. Myliłby się ten, kto by myślał, iż jest ona tylko starą, niedołężną niewiastą umiejącą przyrządzić lecznicze wywary czy przestraszyć sąsiadów. Babunia ma moc. I to nie byle jaką, ale prawdziwą, starodawną, taką która nie zna granic i nie daje się pokonać. Poza tym Babunia ma też fantazję i nieposkromiony apetyt na męskie wdzięki. Kiedy tylko ktoś wpadnie jej w oko przemienia się w kuszącą, młodą niewiastę i przez wiele nocy nie wypuszcza swego łupu spod pierzyny. Ewentualnie zamienia go w jakieś urocze stworzenie: kozła, ropuchę, nietoperza.

Nie wszystkie opowiadania zamieszczone w Opowieściach z Wilżyńskiej Doliny mnie zachwyciły. Były takie, jak Kot Wiedźmy, które potwierdzały moje niepochlebne zdanie o tej formie literatury. Ale na szczęście były to pojedyncze przypadki. Oprócz tego książka jest doskonałym poprawiaczem humoru. Nie sposób się nie uśmiechnąć czytając o tym, jak Babunia radzi sobie z wszystkimi wioskowymi problemami i co ją w ogóle skłania do interwencji.

Autorka wymieszała w książce dużą ilość ironii, czarnego humoru, ludowych wierzeń i ludzkich ułomności. Dołączyła do tego nietuzinkowych bohaterów i stworzyła w ten sposób książkę, od której nie mogłam się oderwać.

Opowieści z Wilżyńskiej Doliny są jednym z dwóch zbiorów historii, których bohaterką jest Babunia Jagódka. Oprócz tej serii spod pióra Anny Brzezińskiej wyszedł cykl powieści o Zbóju Twardokęsku czy cykl opowiadań Wody głębokie jak niebo, którego akcja osadzona jest w świecie wzorowanym na Italii okresu renesansu.

Babunia Jagódka bawi i przestrasza. Zabiera przy tym czytelnika, do świata, który wyginął przed wiekami. Odżywa on na naszych oczach i nie pozwala zbyt szybko się porzucić. Polecam Opowieści z Wilżynskiej Doliny nie tylko miłośnikom fantastyki, ale wszystkim, którzy mają ochotę na dobrą zabawę.

A ja w dalszym ciągu nie lubię opowiadań. Za szybko się kończą.

Książkę zgłaszam do wyzwań: Polacy nie gęsi, Z literą w tle

sobota, 29 czerwca 2013

Kulinarne mordrstwo. "Agatha Raisin i ciasto śmierci"

Do sięgnięcia po pierwszą część przygód Agathy Raisin skusił mnie napis na okładce zapowiadający nową pannę Marple. Po lekturze mogę stwierdzić, że jako panna Marple bohaterka jest do niczego, za to jako Agatha Raisin zdecydowanie przypadła mi do gustu.

Główna bohaterka to kobieta sukcesu, która swoja pozycje osiągnęła jedynie dzięki ciężkiej pracy i sile charakteru. Teraz kiedy skończyła 53 lata, postanawia zamknąć swoją agencje PR i przejść na emeryturę. Ma zamiar spędzić ją w malutkiej wiosce Carsely. Nie wzięła jednak pod uwagę jednego: mieszkańcy takich miejscowości nie przepadają za obcymi. Agatha zostaje przywitana dość chłodno. Żeby nie czuć się samotną i wkupić w łaski tubylców postanawia wziąć udział w konkursie pieczenia ciast. Problem jest jeden: umiejętności kulinarne Agathy ograniczają się do odgrzewania jedzenia w mikrofalówce. Dlatego też ciasto, które zgłosiła na konkurs zostało przywiezione przez nią z jej ulubionej cukierni, z Londynu. Wbrew oczekiwaniom bohaterki jej wypiek nie wygrywa, za to sędzia, który jadł go na kolację pada martwy, zaś policja w cieście znajduje truciznę.

Agatha z energią włącza się w śledztwo. Nawet wtedy gdy policja uznaje śmierć za nieszczęśliwy wypadek, ona dąży do znalezienia mordercy. Nie chce aby ciężar winy spadł na nią. Szczególnie, że zmarły okazał się być podrywaczem i bohaterka zostaje zasypana pretensjami, oskarżeniami i groźbami przez jego miłości. Nie wie, że grozi jej wielkie niebezpieczeństwo.

Trudno mi było początkowo nie porównywać Agathy Raisin i panny Marple, ale szybko dotarło do mnie, że są to dwie, skrajnie różne postacie. Agatha jest kobietą interesu, energiczną, żądną uznania, dla której spokój prowincji miał być wytchnieniem po latach ciężkiej pracy. Trudno jest jej się zaaklimatyzować w tym nowym otoczeniu. Bardzo powoli zjednuje sobie mieszkanki Carsely, ale w końcu udaje się jej znaleźć przyjaźń, a może nawet i miłość. Jednak gafy, które popełnia na drodze do tych sukcesów są liczne. Przy tym w jakiś sposób urocze, a momentami zabawne.

Przyznam, że lektura Agathy Raisin i ciasta śmierci mnie wciągnęła (a że widziałam wcześniej dość niepochlebne recenzje to obawiałam się, iż będzie nudno). Wątek kryminalny został poprowadzony bardzo sprawnie, M. C. Beaton dostarcza nam kolejnych wskazówek i zagadek dbając o to by czytelnik się nie nudził. Może rozwiązanie zagadki mnie zbytnio nie zaskoczyło, ale robiły to za to pojawiające się co i rusz nowe dowody.

Agatha Raisin i ciasto śmierci to kryminał trochę w starym stylu. Bez zbędnej przemocy, toczący się dość leniwie, z niestrudzonym detektywem- amatorem. Jeżeli lubicie takie klimaty to polecam!

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle



wtorek, 25 czerwca 2013

Zagadki historii. "Tajemnicze dzieje Polski"

Zawsze do książek tego typu podchodziłam bardzo sceptycznie. Miałam wrażenie, że autorzy poszukują sensacji, a ich celem zdecydowanie nie jest upowszechnienie historii. W związku z tym po Tajemnicze dzieje Polski sięgałam z pewną ostrożnością.

Jak zauważyliście zapewne, przy takich lekturach zazwyczaj zaczynam od przedstawienia pisarza. Tym razem będzie ciut inaczej. O Jerzym Besali pisałam już przy okazji książki Miłość i polityka. Słynne pary w dziejach więc jeśli jesteście zainteresowani postacią autora to zapraszam do zajrzenia do tamtej recenzji.

Tym razem przedmiotem zainteresowania Besali stały się zagadki z historii naszego kraju. Tematyka, którą porusza jest bardzo różnorodna. Poczynając od najdawniejszych dziejów Polski, poprzez średniowiecznych władców, a kończąc na XX- wiecznych teoriach spiskowych. Książka składa się z kilkunastu niezbyt długich esejów podzielonych na cztery grupy tematyczne. 

Przyznam, że autor wybrał ciekawe zagadnienia. Pisze też o nich w sposób przystępny dla przeciętnego czytelnika. Nie zanudza mnogością szczegółów, skupia się na najbardziej interesujących aspektach, używa prostego, nienaukowego języka. Rzeczywiście Tajemnicze dzieje Polski dają możliwość poszerzenia swojej wiedzy o losach naszego kraju, a także poznania ciekawostek i teorii, o których nie mówi się w szkole.

Mimo wszystkich jej niezaprzeczalnych zalet mam z tą książką dwa problemy. Pierwszy dotyczy przyjemności czytania. Tajemnicze dzieje Polski są pod tym względem bardzo nierówne. Owszem są momenty, które wciągają i nie pozwalają się oderwać, ale jest też mnóstwo takich, gdzie musiałam jedno zdanie czytać kilka razy żeby zrozumieć jego sens. I miałam wrażenie, że nie do końca jest to wina autora, któremu przez większość czasu udawało się przykuć moją uwagę, ale niedbałości wydawnictwa. Zazwyczaj jeżeli musiałam zastanawiać się nad sensem zdania to dlatego, że brakowało w nim jakiegoś wyrazu czy kilku liter, które zmieniały sens.

Drugi problem wiąże się z bardzo szerokim zakresem tematycznym książki. Nie da się być specem od wszystkiego. A tutaj autor jednocześnie pisze o prasłowianach i XIX- wiecznych tajnych organizacjach. Odwołuje się przy tym do wielu źródeł czy badań innych historyków. Obszerna bibliografia pozwala zauważyć, że praca oparta jest na solidnych naukowych podstawach. I z jednej strony budzi się we mnie ogromny podziw dla pracy włożonej w napisanie Tajemniczych dziejów Polski, z drugiej obawa, że część zagadnień została potraktowana pobieżnie.

Trudno mi jednoznacznie polecić czy odradzić Tajemnicze dzieje Polski. Myślę, że poruszana tematyka jest tak interesująca, iż każdy zainteresowany historią znajdzie tam coś dla siebie.

Książkę zgłaszam do wyzwań: Polacy nie gęsi, Nie tylko literatura piękna, 
Z literą w tle

sobota, 22 czerwca 2013

W miseczce ryżu. "Miłość w pięciu smakach"

Po raz kolejny sięgnęłam po książkę, w której uczucia przeplatają się z jedzeniem. Tym razem jest to jednak kuchnia orientalna- chińska.

Isabelle jest kolejnym pokoleniem amerykańskich emigrantów z Chin. Kraj jej przodków kojarzy się jej z daniami przygotowywanymi przez matkę i kolejnymi, idealnymi chińskimi kandydatami na męża, których jej podsuwa. Całe jej życie związane jest z Nowym Jorkiem, gdzie pracuje w redakcji jednej z gazet i spotyka się z przystojnym mężczyzną. Jednak ani praca ani związek nie są do końca idealne więc kiedy traci obie te rzeczy postanawia przenieść się do siostry, która w Pekinie robi prawniczą karierę.

Relacje między siostrami są trudne. Pozostawiły one za sobą dzieciństwo pełne wzajemnych pretensji i zazdrości, a także młodość podczas której się od siebie odsuwały. W luksusowym mieszkaniu Claire znajdują się więc dwie obce dla siebie osoby, mijające się tylko na korytarzu. Również praca, którą dostaje Isabelle nie jest tym o czym marzyła przed wylotem ze Stanów. Zostaje krytykiem kulinarnym w mało poważanym piśmie dla ekspatów. To na co nie może się skarżyć to powodzenie u płci przeciwnej. Chociaż i tak nie jest różowo- ten "właściwy" nie ma dla niej czasu, za to ten czas znajduje narcystyczna gwiazda chińskiego popu. Będzie tak jak sugeruje to tytuł: słodko,  gorzko, słono od łez, kwaśno od żalów i ostro od awantur- po prostu w pięciu smakach.

W Miłości w pięciu smakach mamy do czynienia z kuchnią podaną mniej dosłownie niż w wielu wcześniejszych moich lekturach tego typu. Bohaterka nie spędza czasu w kuchni, na przygotowywaniu nowych potraw, ale poznaje zwyczaje kulinarne miasta, w  którym zamieszkała. Dzięki jej pracy czytelnik ma okazję poznać chińskie potrawy poczynając od tych sprzedawanych tylko o poranku i przeznaczonych głównie dla robotników zmierzających do fabryk, aż po te serwowane w  najlepszych, pięciogwiazdkowych restauracjach. Dzięki temu mamy okazję zobaczyć różne oblicza tej orientalnej kultury.

Ann Mah udało się doskonale oddać obraz współczesnego Pekinu- miasta kosmopolitycznego. Isabelle obraca się w środowisku przybyszów z Zachodu, wśród ludzi o europejskich rysach, którzy są dużo bardziej zaaklimatyzowani w Chinach niż ona, a także znacznie lepiej radzą sobie z językiem. Prowadzi to do wielu nieporozumień, a jednocześnie stało się dla autorki możliwością pokazania mentalności Chińczyków i ich reakcji na przybyszów.

Miłość w pięciu smakach jest oparta na doświadczeniach autorki, która podobnie jak jej bohaterka, przybyła do Pekinu jako dojrzała kobieta. Również Ann Mah nie potrafiła się odnaleźć w nowym kraju. Umożliwiła jej to dopiero posada w piśmie dla ekspatów. Obecnie mieszka w Paryżu, gdzie właśnie powstaje jej druga książka. Tym razem o kuchni francuskiej.

Rzadko sięgam po książki,  których akcja dzieje się gdzieś w oriencie. Jakoś jest mi nie po drodze z tą tematyką, ale ta powieść przypadła mi do gustu. Może dlatego, że nie jest ona opowieścią rdzennie chińska, ale mieszaniną historii z całego świata. Jednak tym razem z zamieszczonych na końcu przepisów raczej nie będę próbowała skorzystać.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Jędza, sekutnica, hetera, trucicielka. "Smok w herbie"

Co może czekać na  posuniętego w latach mężczyznę kiedy ożeni się, ze sporo od siebie młodszą, charakterną Włoszką? Zdecydowanie nie wymarzony przez niego spokój.

Bona Sforza d'Aragona pochodziła ze sławnego, ale podupadłego włoskiego rodu. Pokolenie wcześniej utracili oni władzę w Mediolanie, a jedyną pozostałością dawnej świetności było małe księstwo Bari, którym władali. Ostatnia przedstawicielka tego rodu została wydana za mąż za Zygmunta Starego i przybyła do Krakowa aby zostać królową Polski.

Oj, niełatwe było to małżeństwo dla króla i szlachty, niełatwe. Bona sportretowana przez Halinę Auderską jest kobietą wręcz okropną, koszmarem każdego męża, rządną władzy harpią, stereotypową heterą, jędzą przed, którą drżeli wszyscy. Już niedługo po przyjeździe postanawia ona wziąć sprawy polityczne w swoje ręce. Nawiązuje stronnictwa na królewskim dworze, nie respektuje polskich zwyczajów i liczy się dla niej nie dobro kraju lecz dynastii. Pragnienie wyniesienia Jagiellonów staje się jeszcze większe wtedy, kiedy w końcu na świat przychodzi długo wyczekiwany syn. Od tego momentu Bona robi wszystko żeby zapewnić mu władzę i bogactwa. Na wawelskich korytarzach rozlega się niecierpliwe "presto", a służba ćwiczy uniki przed ciskanymi przez monarchinię przedmiotami. Smok Sforzów szczerzy kły nie tylko na jej herbie.

Jak w tym wszystkim odnajduje się Zygmunt Stary? Zazwyczaj pozostaje niewzruszony. Kiedy podejmie decyzję to nie jest w stanie jej od niego odwieźć żadna babska awantura. I chociaż zdarza się, że ustąpi dla świętego spokoju to nigdy w sprawach najważniejszych. W końcu smok wawelski nie ma zamiaru poddać się przybyszowi z Włoch.

Dwór wawelski opisany przez autorkę tętni życiem. Zakochałam się we fragmentach, w których, jak diabeł z pudełka, wyskakiwał nagle zza załomu muru Stańczyk aby komentować sytuację, doradzać czy po prostu kpić z wielmożów. Tak naprawdę w całej powieści trudno jest znaleźć mdłe czy nijakie postaci. No może oprócz króla, który wydaje się być zmęczony życiem i zrezygnowany, ale i on potrafi pokazać pazury. 

Przyznam, że przez większość książki Bona mnie strasznie irytowała. Zdecydowanie nie była osobą, w której towarzystwie chciałabym spędzić choć chwilę. Zmieniło się to mniej więcej w połowie drugiego tomu, kiedy samotność, z którą królowa musiała radzić sobie przez całe życie, staje się dominującym uczuciem, budowane przez nią imperium się sypie i powoli wszyscy się od niej odsuwają. Auderska pokazuje nam kobietę nie najmłodszą, zmęczoną ciągłą walką, która powoli dostrzega błędy jakie popełniła, a jednocześnie nie chce spocząć na laurach. Gdzieś od śmierci Zygmunta Starego Bona zaczęła budzić we mnie współczucie.

Smok w herbie jest przedostatnią z książek napisanych przez Halinę Auderską. Pierwsza jej publikacja, Poczwarki Wielkiej Parady, ukazała się już w 1935 r. i była pamiętnikami z pensji dla panien. Kolejne lata spędziła ona jako żołnierz AK. Do pisania powróciła w latach 50. i w kolejnych książkach porusza trudne tematy niedawnej historii: przesiedleń na Ziemie Odzyskane, obrony Warszawy, osób, które poddane germanizacji nie potrafiły odnaleźć się w powojennym świecie. Zanim powstał Smok w herbie Auderska stworzyła scenariusze do serialu Królowa Bona i Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny.

Mogłoby się wydawać, że powieść, która w tym roku kończy 30 lat będzie przestarzała i nieatrakcyjna dla współczesnego czytelnika. Zdecydowanie nie. Smok w herbie jest nie tylko możliwością dowiedzenia się czegoś więcej o Polsce z połowy XVI w., ale również książką, która tempem i barwnością fabuły nie odbiega od najlepszych, obecnie wydawanych powieści historycznych. Polecam zdecydowanie.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Polacy nie gęsi, Z literą w tle


sobota, 15 czerwca 2013

Post techniczny :)

Równie dobrze mogłabym zatytułować go "ratunku". Technika mnie przerasta. 

Jak zapewne wiecie, nie wszyscy w końcu są tak nieogarnięci jak ja, w lipcu Google usuwa gadżet umożliwiający śledzenie bloga. Pojawiły się możliwości alternatywne takiej jak Google+ czy Bloglovin. Jako że pierwszą możliwość większość krytykuje, a drugą chwali, a ja się nie znam, zdecydowałam się na drugą. Nie do końca ogarniam możliwości jakie ona z sobą niesie. Korzystając z instrukcji zamieszczonej tutaj przeniosłam bloga na tę platformę. Także zachęcam Was do klikania w taki obrazek:
znajdujący się w bocznym panelu bloga i zaobserwowania go.

Przy okazji jeśli ktoś potrafi mi prostymi słowy wyjaśnić jak korzystać z Bloglovin albo chociaż uspokoić mnie, że 1 lipca nie zniknie mi lista obserwowanych blogów to będę wdzięczna.

czwartek, 13 czerwca 2013

Zapomniane przez dzieje. "Kobiety wojny dwu róż"

Przez lata kobiety były nieobecne na kartach historii. Wzmianki o nich pojawiały się zazwyczaj jedynie w kontekście mężczyzn, za których wyszły i synów, których urodziły. Nie inaczej ma się sprawa z trzema niewiastami opisanymi w książce Kobiety wojny dwu róż.

Do zmierzenia się z biografiami tych nietuzinkowych postaci Philippa Gregory zaprosiła dwóch swoich kolegów po fachu, historyków Davida Baldwina i Michaela Jonesa. Obaj wcześniej zajmowali się już zgłębianiem życiorysów tych niewiast. David Baldwin jest autorem opracowania poświęconego Elizabeth Woodville, zaś Michael Jones opublikował m.in. książkę o Małgorzacie Beaufort. Tym razem, w efekcie współpracy tych trzech naukowców powstało dzieło, którego głównym zadaniem jest zaspokoić ciekawość czytelników powieści Philippy Gregory. Czytelników, którzy pytają wielokrotnie co w jej książkach jest historyczną prawdą, a co literacką fikcją.

Kobiety wojny dwu róż to również jednak próba przywrócenia historii postaci, które w swoich czasach odgrywały znaczącą rolę, a o których później zapomniano. Było to o tyle trudne zadanie, że niejednokrotnie autorzy stawali przed lukami w dokumentach. Stąd też w tekście spotkamy się często z fragmentami zaczynającymi się od słów "prawdopodobnie", "możliwe że" itd.

Przywykłam do innej twórczości wychodzącej spod pióra Philippy Gregory. I chyba w tej powieściowej odsłonie bardziej ona do mnie przemawia. Jej esej dotyczący Jakobiny Luksemburskiej mnie nie porwał. Choć muszę przyznać, że wstęp jej autorstwa dotyczący kobiet jako "niewidocznych dla historii" czytałam z ogromnym zafascynowaniem. Jednak zdecydowanie najbardziej do gustu przypadł mi fragment o Elżbiecie Woodville napisany przez Davida Baldwina. Z wszystkich trzech ten rozdział był najprzyjemniejszy w odbiorze. Możliwe, że to przez to iż całkiem niedawno czytałam Białą królową  i postać Elżbiety była mi już trochę znana.

Zdecydowanym plusem książki jest to, że może po nią sięgnąć każdy, niezależnie od tego jak wielkim laikiem w dziedzinie historii jest. Czasami co prawda można zginąć w zawiłych genealogiach, ale tutaj przychodzą z pomocą drzewa genealogiczne czy tablice potomstwa. Ułatwieniem jest także rozpiska najważniejszych bitew wojny, która pozwala bez problemu odnaleźć się w chronologii wydarzeń.

Jak sami autorzy podkreślają Kobiety wojny dwu róż nie są stricte naukową publikacją skierowaną tylko do wąskiego grona. Dla mnie były bardzo ciekawą opowieścią o silnych kobietach. Historią, która nie tylko nie nudziła, ale czytało się ją z przyjemnością. Zdecydowanie polecam każdemu, kto chce się dowiedzieć czegoś więcej o bohaterkach powieści Philippy Gregory.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat 


Książkę zgłaszam do wyzwań:




poniedziałek, 10 czerwca 2013

Pechowy wojownik. "Panowie północy"

Uthreda nikomu przedstawiać chyba nie muszę. Znowu wróciłam do jego przygód i znowu stanowiły one dla mnie zaskoczenie.

Pod koniec poprzedniej części wydawało się, że młodzieniec w końcu pogodził się z królem Alfredem, że wspólne zwycięstwo doprowadzi do zgody między nimi. Już jednak pierwsze zdania Panów północy pokazały mi, że były to przedwczesne nadzieje. Uthred czuje się przez Alfreda niedoceniony i upokorzony mizernym podarunkiem, który dostał. Porzuca więc świeżo nadaną ziemię i wraz z Hildą, byłą zakonnicą, wyrusza na północ. Jego celem jest pomszczenie przybranego ojca, zabicie dawnych wrogów i, oczywiście, odbicie Bebbanburga z rąk stryja.

Oczywiście Uthred nie byłby sobą gdyby nie wpakował się w kolejne kłopoty. Przypadkowo ratuje on z rąk handlarzy niewolnikami Duńczyka Guthreda, króla północnej Anglii, władcę słabego i niedoświadczonego. Przez pewien czas los tych dwóch mężczyzn będzie ze sobą mocno spleciony. Uthred będzie starał się pomóc królowi, z którym ma wspólnych wrogów. Na własnej skórze też przekona się jaki skutek odniosły jego rady i nakłanianie króla do trzymania kraju silną ręką i strachem.
Po raz kolejny Bernard Cornwell zahipnotyzował mnie swoją opowieścią. Przygody Uthreda zdecydowanie wciągają i zaskakują. Przyznam, że tym razem wyraźny pech bohatera obudził moje współczucie. Chwilami wręcz go żałowałam. We Władcach północy niewiele rzeczy idzie po jego myśli: gdzie się nie obróci trafia na wrogów rządnych jego krwi, sojusznicy go nie doceniają i zdradzają, a kobieta, którą pokochał jest nieosiągalna. I gdyby nie fakt, że wszystkie tomy Sagi Wikingów to opowieść snuta przez Uthreda po wielu latach, to czytając kolejne strony tej książki drżałabym o jego życie.

Brakowało mi w tej powieści, znanych z wcześniejszych książek, barwnych postaci. Nowy patron Uthreda jest postacią dość mdłą. Stara się zadowolić wszystkich swoich poddanych, zarówno Anglików jak i Duńczyków, dodatkowo jest bezwolny w stosunku do hierarchów Kościoła, a jego ideałem władcy i wzorem do naśladowania jest Alfred. Przyznam, że czasem jego zadziwienie światem, a w szczególności chrześcijańskimi obrzędami, było zabawne, ale nie przekonał mnie on do siebie. Za to niespodzianką były dla mnie postacie niewieście. Czy to te, które odgrywały rolę pierwszoplanową, czy też te epizodyczne. Miały one zdecydowanie więcej odwagi i charakteru od wspomnianego władcy.

Jak zwykle powieść Bernarda Cornwella była dla mnie fascynującą wycieczką do krainy groźnych wikingów, ciągłej wojny i wiecznych intryg. Fascynującą podróżą na początek wakacji. Polecam!


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica


środa, 5 czerwca 2013

W trudnych czasach. "Portret nieznanej damy"

Ci, którzy zaglądają na bloga zauważyli na pewno, że często sięgam po książki, których akcja dzieje się w tudorowskiej Anglii. A także, że chętnie czytam te związane ze sztuką i opowiadające historię jakiegoś malarza. Portret nieznanej damy łączy w sobie wszystkie te cechy.

Główną bohaterką książki jest Meg Giggs, wychowanica Thomasa More'a. Poznajemy ją w momencie kiedy jej życie zaczyna ulegać gwałtownym przemianom. Jej przybrane siostry wyszły za mąż i opuściły rodzinny dom. Z jednej strony Meg cieszy się ich szczęściem, z drugiej gryzie ją to, że ona, najstarsza, dalej pozostaje panną, a mężczyzna, którego kocha wyjechał i nie daje żadnego znaku. Dodatkowej troski przysparza jej ojciec, który z humanisty i filozofa zmienił się w dworzanina, obrońcę wiary i pogromcę heretyków. Jego zachowanie momentami jest nie tylko niezrozumiałe, ale i również przerażające.

Jednak nasze pierwsze spotkanie z rodziną More'a jest dość pogodne. Do ich domu przybywa dwóch gości: malarz Hans Holbein, który ma namalować portret familii i John Clement, mężczyzna tak bardzo wyglądany przez Meg. Miłość tej dwójki nie przekonuje jednak sir Thomasa, który stawia im kolejne warunki. Najważniejszy z nich zmusza Johna do wyznania Meg całej prawdy o swojej przeszłości.


Mogłoby się wydawać, że Portret nieznanej damy to historia miłosna osadzona w Anglii Henryka VIII i ubarwiona pewnymi epizodami z historii tego kraju. I w pewnym sensie tak jest. Przynajmniej początkowo. Później zarówno Meg, jak i czytelnik budzi się z pięknego snu o miłości i dostrzega, że postać ukochanego została wyidealizowana, zaś cała prawda wyznana przez Johna przy zaręczynach była zaledwie półprawdą oprawioną w piękne słowa. W związku z tym, że część historii poznajemy z ust Meg mamy do czynienia z dużym ładunkiem emocjonalnym. Współczujemy bohaterce i razem z nią przeżywamy kolejne porażki.

Jak w tym wszystkim odnajduje się Hans Holbein? Mogłoby się wydawać, że jest on tylko takim, prawie egzotycznym, ozdobnikiem fabuły. Jednak nie. Malarz, dzięki temu, że nie stanowi części rodziny, ma na nią świeże spojrzenie i dostrzega wiele rzeczy, które umykają innym. Poza tym jest on takim symbolem odchodzącego świata. Jego rozmowy z Erazmem i stosunek do nowej religii pokazują nam jak w przeciągu kilkunastu lat zmieniła się Europa.

Ta atmosfera niepewności, strachu przed nadchodzącym nowym, kresem Anglii w jakiej wychowali się bohaterowie sprawia, że książka nie pozwala się od siebie oderwać. Po raz pierwszy miałam okazję spojrzeć na sprawę rozwodową Henryka VIII nie z perspektywy dworu królewskiego i ludzi,którzy zrobią wszystko żeby władca był zadowolony, ale z perspektywy rodziny, której przywódca jest zdecydowanym przeciwnikiem tego co się dzieje i zdaje sobie sprawę z tego jakiego może to ściągnąć na niego niebezpieczeństwo.

Portret nieznanej damy pełen jest różnych "smaczków", które sprawiają, że książka jest niesłychanie barwna. Mamy szansę nie tylko zajrzeć przez ramię malującemu Holbeinowi, ale także odwiedzić heretyckie zebranie czy przyjrzeć się medycynie tego okresu.

Znalazłam gdzieś informację, że Vanora Benett pracuje nad kontynuacją Portretu nieznanej damy. Mam nadzieję, że nie jest to tylko plotka. Tak samo jak mam nadzieję, że doczekamy się przekładu na polski pozostałych trzech powieści historycznych napisanych przez autorkę.

Jeżeli macie ochotę zobaczyć czym żyła angielska ulica w latach 30. XVI wieku oraz dowiedzieć się kto był miłością Hansa Holbeina to zdecydowanie jest to książka dla Was.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle



poniedziałek, 3 czerwca 2013

Drugie podsumowanie

Minął kolejny kwartał (dla mnie strasznie szybko i niepostrzeżenie), więc nadszedł czas na kolejne podsumowanie naszych wyzwaniowych dokonań.
W liczbach wygląda to tak:
  • teraz w wyzwaniu biorą udział 22 osoby (trzy miesiące temu było nas 13)
  • z tego 17 osób przeczytało i zrecenzowało przynajmniej jedną książkę.
  • w sumie, od początku trwania wyzwania, przeczytaliśmy 97 książek, z czego 65 w ciągu ostatnich trzech miesięcy (dalej nie mam pojęcia czemu linki są w dwóch kolorach i podzielone czasem na pół)
  • Pierwsza trójka tego kwartału jest pierwszą piątką i wygląda tak: Imani 11, Iwona Muszyńska 10,  zaś ania notuje, Książkowe zauroczenie i Paula: 6. Dziewczyny gratuluję i chylę czoła.
Jak widać wyzwanie się rozwija z czego bardzo się cieszę. W związku z tym (i w związku tym, że zaczęłam ginąć w komentarzach z linkami) tworzę zakładkę Wyzwanie cz.II i zapraszam wszystkich uczestników tam :)