poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Walki nad Tamizą. "Pieśń miecza"

Po raz kolejny, i niestety na razie ostatni, miałam szansę spotkać się ze strasznymi wojownikami z północy. Tym razem jednak poznałam też ich bardziej romantyczne oblicze.

Uthred dalej nie jest ulubionym poddanym króla Alfreda. Nie da się jednak ukryć, że władca ceni jego osiągnięcia wojskowe. Cóż jednak z tego, skoro mu nie ufa? Tę wzajemna niechęć starają się wykorzystać Duńczycy, którzy przedstawiają Uthredowi powstającego z grobu umarłego. Ta niecodzienna postać ma dla bohatera przesłanie z zaświatów: Uthred zostanie królem Mercji, ale musi sprzymierzyć się z wikingami.

Zdecydowanie inne plany co do tej krainy ma król Alfred. Widzi on na jej tronie swojego przyszłego zięcia, któremu Uthred ma pomóc w odbiciu Londynu i zaprowadzenia porządku nad brzegami Tamizy. Która z tych wizji świata doczeka się realizacji i tego "jak kochają wikingowie" oczywiście nie mam zamiaru zdradzić. 

I tym razem Bernard Cornwell mnie nie zawiódł. Jak zwykle przygody Uthreda pochłonęły mnie całkowicie i sprawiły, że poczułam się częścią tego groźnego świata. Autor jest mistrzem jeśli chodzi o umiejętność plastycznego oddania charakteru danej epoki. Momentami aż można poczuć ten fetor niedomytych ciał, usłyszeć brzęk mieczy czy chlupot wody.

Za to coraz bardziej zmęczona jestem licznymi opisami walk. W końcu ile razy można przeczytać, że bohater wyciąga miecz z pochwy i dźga przeciwnika w nogi? Albo, że przeciwnik zamierza się na bohatera toporem, a ten dzielnie odpiera cios tarczą? Szczególnie może być to męczące jeśli czyta się całą serię w niedługim czasie. 

Przy okazji pisania o poprzedniej części narzekałam że brakuje mi w niej, wcześniej występujących postaci. Tym razem kilka z nich Cornwell "przywraca do życia". Dzięki czemu od razu robi się bardziej swojsko i wesoło. Szczególnie, że jeden z nowych bohaterów jest wybitną pierdołą.

Nawet jeżeli jestem trochę znużona tematyką, to w dalszym ciągu książki Bernarda Cornwella budzą we mnie szczery zachwyt. Przede wszystkim przez jego dbałość o historyczne szczegóły, które sprawiły, że wydawało mi się iż świat wikingów istnieje w dalszym ciągu, gdzieś niedaleko. Mam nadzieję, że uda mi się niedługo przeczytać kolejne książki tego autora.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica



4 komentarze:

  1. Motyw wikingów w literaturze zdecydowanie mnie nie kręci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie wręcz przeciwnie, ale na razie, niestety, nie mam czasu by sięgnąć po jakąkolwiek książkę traktującą o ich kulturze.

      Usuń
    2. Na mnie jeszcze jedna czeka. Ale raczej od razu się na nią nie rzucę :D

      Usuń
  2. Ciekawa recenzja! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń