niedziela, 28 grudnia 2014

Miłość w szaleństwie. "Słoneczniki"

Po Cezannie z Niedzieli nad Sekwaną i Monecie z Kobiety z parasolką nadszedł czas na spotkanie z kolejnym malarzem. Oczywiście już pierwszy rzut oka na okładkę mówi nam, że tym razem będzie to Vincent van Gogh.

Jest lipiec 1888 r. Malarz od jakiegoś czasu przebywa w Arles, gdzie szuka tematów do swoich obrazów. Tam, przypadkiem, w parku, poznaje Rachel młodą prostytutkę zatrudnioną w miejscowym burdelu. Od tego spotkania zaczyna odwiedzać ją regularnie i bardzo szybko wychodzą poza relację prostytutka-klient. 

Oboje są ludźmi doświadczonymi przez los, nieszczęśliwymi duszami poszukującymi miłości. Znajdują ją u siebie nawzajem. Rachel, kiedy tylko może, wymyka się do malarza. Spędza z nim dnie, staje się gospodynią w jego domu i towarzyszką podczas malowania. Sielankę przerywa przybycie Gauguina. Wprowadza on nerwową atmosferę zarówno w twórczość Vincenta, jak i w jego relacje z Rachel. Ostatnie spięcie między artystami doprowadza van Gogha do załamania nerwowego i okaleczenia. Od tej pory jego życie będzie pasmem ataków nerwowych, leczenia szpitalnego, a dla Rachel czasem oczekiwania na wyzdrowienie ukochanego i ślub.

Słoneczniki skupiają się głównie na życiu bohaterów już po załamaniu się Vicenta. I tak jak jemu można częściowo wybaczyć brak zdecydowania, niesamodzielność i życie marzeniami (choć jako bohater powieści wydawał się przez to rozlazły i sprawiał, że w realnym świecie nie chciałabym go poznać), tak trudno było mi zrozumieć naiwność i bierność Rachel. W gruncie rzeczy nie polubiłam ani jednego z bohaterów. Tam nikt nie był dobry. Może oprócz współczującej prostytutki- przyjaciółki Rachel. Wszyscy inni, w pewnym momencie, odsłaniali swoje wady i nieczyste sprawki.

W ogóle książkę czytało mi się źle. Autorka zastosowała znienawidzony przeze mnie środek: obcojęzyczne wstawki (w tym wypadku francuskie) w polskim (w oryginale zapewne angielskim tekście). Już kilkukrotnie pisałam, że uważam to za zabieg bezsensowny, niczym nieuzasadniony i kojarzący się z tanim artyzmem ("napiszę ma petite zamiast moja mała- będzie mądrzej/ciekawiej/bardziej klimatycznie). Jako że już podawałam argumenty popierające mój pogląd, tym razem powstrzymam się od wywodu.

Dodatkowo poczułam się rozczarowana faktem, że Słoneczniki, to w większości historia zmyślona. Prawdziwe są dzieje van Gogha, ale już historia miłosna jego i Rachel, na której oparta jest cała książka, to wymysł autorki. Choć Rachel istniała w rzeczywistości i to jej malarz podarował ucho. Wszelako nic nie wiadomo o tym, jakie stosunki ich łączyły.

Jednak, żeby nie było, że Słoneczniki mają same minusy. Kilka plusów też by się znalazło. Między innymi jednym z nich jest to, że Sheramy Bundrick, jako historyk sztuki, potrafi opisać poszczególne obrazy van Gogha tak, że stają nam one przed oczami. Przy tym nie zanudza ona czytelnika technicznymi szczegółami, ale odmalowuje artystyczną wizję. Korzystając z listów van Gogha do brata Budrick stara się również opowiedzieć nam historie, które stoją za malowidłami.

Słoneczniki to książka oparta na ciekawym pomyśle. Mnie jego wykonanie przypadło do gustu średnio. Czytałam ją bez zachwytu, ale też bez zbytniego bólu. Może więc dla Was będzie to lektura ciekawsza.

czwartek, 25 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

źródło
W tę magiczną, bożonarodzeniową noc chciałam złożyć Wam serdeczne życzenia:
- niech te Święta upłyną Wam w radosnej i pełnej miłości atmosferze;
- niech Wasze marzenia się spełniają, jednocześnie ciągle marzcie o nowych rzeczach;
- niech ludzie wokół Was będą zawsze życzliwi i przyjacielscy;
- niech przyszłość zawsze jawi się w jasnych barwach;
- niech zawsze będzie ktoś, kto wesprze, doradzi, poda chusteczkę gdy będzie ona potrzebna i będzie z Wami płakał ze śmiechu, gdy nadarzy się okazja;
- niech zawsze przed Wami będą nowe książki do przeczytania, nowe historie do przeżycia i nowi ludzie do poznania
- niech trzydniowe obżarstwo nie odłoży się w Waszych taliach :)
Wesołych Świąt

piątek, 19 grudnia 2014

Niedokończona sprawa. "A teraz śpij"

Stalker. Słowo, które ostatnio jest używane coraz częściej. Szczególnie, że współczesne technologie dają prześladowcą ogromne pole do popisu. Nic więc dziwnego, że i literatura zaczęła poruszać ten temat.

Ellen jest hipnoterapeutką pomagającą ludziom pokonac ich słabości i lęki. Od niedawna spotyka się z Patrickiem, przystojnym wdowcem, posiadającym ośmioletniego syna. Spodziewała się, że to nawiązanie relacji z Jackiem może być problemem, ale nie będzie to największym wyzwaniem z jakim Ellen musi sobie poradzić. Jednak dość szybko dowiaduje się, że Patrick ma mroczną tajemnicę: Saskię, byłą dziewczynę, która nie potrafi opuścić jego życia, śledzi go, pisze do niego maile/smsy/listy, dzwoni, przychodzi na mecze Jacka, a nawet... zapisała się na terapię do Ellen.

A teraz śpij przepełnione jest skrajnymi uczuciami. Z jednej strony widzimy rodzącą się miłość, z drugiej zazdrość i przeogromny smutek. Dodatkowo Ellen ma wrażenie, że nie tylko Saskia chce jej odebrać Patricka, ale że jego serce w dalszym ciągu należy do jego zmarłej żony. Trudno jest jej zaakceptować, że kobieta ta będzie stale obecna w ich życiu.

źródło
Przyznam od razu, że książka momentami jest przerażająca. Wejście w chory umysł, patrzenie jak niszczy sam siebie i wszystko w swoim otoczeniu sprawiało, że miała ciarki. Szczególnie, że chwilami autorka oddaje głos Saski. Mamy więc okazję podejrzeć gonitwę myśli i uczuć jaka towarzyszy jej na co dzień.

Dodatkowo napiętą atmosferę podkreślał fakt, że zarówno policja jak i otoczenie Patricka nie tylko było w tej sprawie bezsilne, ale wręcz ją bagatelizowało. Dla wszystkich mężczyzna, jako ofiara prześladowczyni wydawał się czymś niepoważnym i przesadzonym. Ellen wszystkie zabiegi Saskii rozpatrywała wręcz jako ciekawostkę i pragnęła ją poznać i porozmawiać z nią. 

Początkowo byłam dość sceptycznie nastawiona jeśli chodzi o tematykę powieści. Sam pomysł uczynienia bohaterem hipnotyzerki wydawał mi się przesadzony. I trochę tak było. Liane Moriaty z jednej strony skupia się na problemie prześladowania i jego społecznym odbiorze, a z drugiej chce nam pokazać, że wszystkie stereotypy dotyczące hipnozy są mylne i krzywdzące. Jak dla mnie było tego trochę za dużo.

źródło
To poczucie przesytu, nie zmieni faktu, że książka mnie zafascynowała. Z takim samym niezdrowym zaciekawieniem, z jakim Ellen przyglądała się zachowaniom prześladowczyni, ja śledziłam losy bohaterów. Momenty, kiedy uświadamiałam sobie, że tak naprawdę, nie jest to jedynie fikcja literacka, ale takie rzeczy się zdarzają sprawiały, że zaczynałam widzieć świat w dość ponurych barwach.

Sposób w jaki Liane Moriaty opowiedziała tę nietypową historię i fakt, że sprawiła iż trudno było mi przestać czytać sprawiają, że mam ochotę na lekturę kolejnych książek autorki.

niedziela, 14 grudnia 2014

Ku czci Atona. "Nefertiti"

Nienawidzę porównywania książek. Na hasła "druga Agata Christie", "następca Sherlocka Holmesa" itd. dostaję nerwicy. Tym razem jednak, takie porównanie samo nasuwało mi się podczas lektury. I w żaden sposób nie mogłam się go pozbyć z umysłu. Ciekawe czy zgadniecie jaka książka/autor chodzili mi po głowie.

Egipt XIV w. p.n.e. Nadchodzi czas zmian. Właśnie umarł następca tronu, jego godność przejmuje młodszy syn: Amenchotep. Przyszły król potrzebuje odpowiedniej partnerki. Jego obecna pierwsza żona ma zbyt niskie pochodzenie jak na małżonkę faraona. Wybór panującej królowej pada na jedną z dwóch córek jej brata. Księżniczka Nefertiti wydaje się być idealną kandydatką do tej roli. Wychowana w arystokratycznym domu, inteligentna, pełna wdzięku- może przykuć uwagę księcia i zdobyć jego serca, a także, na co liczy królowa, sprowadzić go z drogi herezji.

Przeprowadzka do pałacu zmienia wiele nie tylko w życiu samej Nefertiti, ale również w życiu jej siostry, Mutny. To właśnie ona wprowadzi nas w tajemnice królewskiej rezydencji. To również ona jest tą z sióstr, która obudzi w czytelniku sympatię: spokojna, prostolinijna, uczuciowa, lecząca ludzi ziołami, szukająca miłości i marząca o własnym domu i życiu z dala od polityki i pałacu. Jest ona absolutnym przeciwieństwem Nefertiti. Starsza siostra jest żądna władzy, chce kierować krajem na równi ze swoim mężem i nie zawaha się przed niczym, żeby cel osiągnąć. Poparcie, radę i pomoc znajduje u swojego ojca, który dzięki małżeństwu córki został wielkim wezyrem, i który zajmuje się polityką Egiptu, podczas gdy małżonkowie walczą ze starymi bogami i stawiają nowe miasto. Dodatkowo Nefertiti jest pełna pychy i zazdrości, od rodziny wymaga spełniania jej zachcianek, zaś kolejne córki budzą jej rozczarowanie.

źródło
Po tym krótki opisie domyśliliście się jaka książka przychodziła mi na myśl w trakcie czytania? Oczywiście Kochanice króla Philippy Gregory. Jak dla mnie, schemat jest identyczny: dwie siostry zła-dobra (głos ma ta dobra), rodzina u władzy, niewidzialna matka, pałacowe zabiegi itd. Zmieniły się realia epoki, ale ludzie pozostali bez zmian.

Oczywiście nie ośmieliłabym się sądzić, że Michelle Moran inspirowała się powieścią Gregory. Choć może, w związku z tym, że Nefertiti to debiut literacki Moran, jakiś wpływ ona na nią miała. 

Sama książka, podobnie jak reszta powieści Moran, jest wciągająca i bardzo klimatyczna. Czujemy pustynny upał, przyglądamy się budowaniu nowej stolicy i konfliktom z kapłanami starych bogów. Jednocześnie możemy podejrzeć miłosne i rodzinne perypetie obu sióstr i zobaczyć jak sobie radzą w kryzysowych sytuacjach.

źródło
Największym minusem Nefertiti jest fakt, że większość fabuły oparta jest na wyobrażeniach autorki. Bazowała ona na źródłach, jeśli chodzi i oddanie realiów Egiptu tego okresu, dzięki czemu możemy poczuć klimat tego miejsca. Jeśli zaś chodzi o informacje dotyczące szczegółów panowania Amenhotepa i jego żony, czy też prywatnego życia bohaterów, to są one bardzo skromne i zostały przez Moran uzupełnione.

Jeśli patrzyliście czasem na sławne popiersie przedstawiające Nefertiti i zastanawialiście nad tym jak mogły wyglądać jej losy, to ta powieść pokazuje jak mogłoby wyglądć życie tej księżniczki.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Gra z mordercą. "Ulubione rzeczy"

Pamiętacie Karuzelę samobójczyń? Marudziłam wtedy, że, jak zwykle, zaczęłam czytać serię od środka. Kiedy więc wypatrzyłam w bibliotece: Ulubione rzeczy koniecznie musiałam je przeczytać.

W Londynie grasuje seryjny morderca, który wziął sobie za przykład Kubę Rozpruwacza. W przeciwieństwie do swego idola nie zabija on jednak prostytutek, a szanowane kobiety w średnim wieku. Świadkiem pierwszego morderstwa jest młoda policjantka, Lacey Flint. Fakt ten, a także to, że doskonale zna ona historię Kuby Rozpruwacza i może służyć radą jako ekspert, sprawia że zostaje ona zaangażowana w śledztwo. Jednak stopniowo atmosfera wokół niej zaczyna gęstnieć, a sama Lacey ze świadka zmienia się w podejrzaną lub też osobę, do której skierowane jest całe to makabryczne przedstawienie.

Po raz kolejny zagadka, którą stawia przed czytelnikiem S. J. Bolton okazuje się być niełatwa do rozwikłania. Chociaż, w przeciwieństwie do policji, my od początku wiemy co stało się przyczyną morderstw. Jednak to, co wydaje się być pewnikiem i oczywistością, z każdą kolejną stroną poddawane jest w wątpliwość. Autorka zabawia się naszym "kosztem" sprawiając, że już nie wiemy w co wierzyć.

źródło
Szczególnie, że my, po raz kolejny w przeciwieństwie do policji, doskonale zdajemy sobie sprawę z tego co jest mroczną tajemnicą Lacey, zaś jedyną osobą, która nie daje się oszukać jej pozom i historii jest inspektor Mark Joesbury. Przy okazji Karuzeli samobójczyń pisałam, że kontakty na linii Lacey-Joesbury były tym co wprowadzało do książki elementy humorystyczne. Tak było też i tym razem, ale w zdecydowanie ograniczonym stopniu. W Ulubionych rzeczach widoczne jest, przede wszystkim, napięcie między bohaterami. Żartobliwo- ironiczne docinki pojawiają się rzadziej.

Ulubione rzeczy to książka z gatunku tych, od których nie można się oderwać, a autor zaskakuje pomysłami. Dodatkowo S. J. Bolton jest mistrzynią niedopowiedzeń i nerwowej atmosfery, szczególnie, że cała powieść napisana jest z punktu widzenia Lacey, czyli osoby, dla której to śledztwo było wyjątkowo trudne i stresujące. Chociaż, jeśli chodzi o mój lęk to, Karuzela przestraszyła mnie bardziej. 

I wbrew logice, właśnie to budzi moje wielkie nadziej na przyszłość. Ulubione rzeczy to pierwszy tom z serii przygód Lacey Flint i wyraźnie widać, że z kolejnym autorka się rozwinęła. Już się boję następnych.

wtorek, 2 grudnia 2014

Tajemnice kuchni francuskiej. "Julie & Julia. Rok niebezpiecznego gotowania"

Znowu książka o gotowaniu. Tym razem jednak z akcją dziejącą się w czasach współczesnych i pozbawioną nierealnych przygód.

Julie jest znudzoną życiem sekretarką. Czuje, że potrzebuje jakiegoś wyzwania, żeby nie zwariować. Na ratunek przybywa jej, znaleziona przypadkiem w rodzinnym domu, książka kucharska autorstwa Julii Child: Doskonalenie francuskiej sztuki kulinarnej. Julie postanawia zmierzyć się z zawartymi w niej przepisami. Daje sobie na to rok, w tym czasie ma zamiar przygotować 524 potrawy. Żeby podzielić się swoim projektem Julie & Julia. Rok niebezpiecznego gotowania z większą ilością osób zakłada bloga, na którym opisuje swoje perypetie związane z gotowaniem. A tych jest dużo, od niemożności dostania konkretnego mięsa, którego jej mąż szukał po całym mieście, przez problemy związane z uzyskaniem odpowiedniej konsystencji czy smaku, aż do uczt powstających w środku nocy. 

Dla Julie ten rok jest czasem magicznym. Znajduje nową pasję, a tak naprawdę, znajduje również siebie. Jej projekt pozwala również na zgromadzenie przy jednym stole wielu ważnych dla niej osób, a także na poznanie nowych przyjaciół, jakich Julie znalazła w czytelnikach swojego bloga.

źródło
Julie Powell sprawiła, że Julia Child jest w książce obecna nie tylko w swoich przepisach. Na kartach powieści znajdujemy urocze, zatrzymane w czasie scenki z lat 40. kiedy to Julia poznawała swojego męża i zaczynała uczyć się gotować. Nie są to prawdziwe kartki z pamiętnika, ale świadomość, że autorka pisząc je bazowała na rzeczywistych wydarzeniach sprawiała, że Julia przestawała być dla mnie tylko twarzą z okładek książek kulinarnych.

Jako, że Julie & Julia. Rok niebezpiecznego gotowania zrobiło międzynarodową karierę i doczekało się nawet ekranizacji, znowu poczuję się odmieńcem w swych sądach. Mnie ta książka nie zachwyciła. Co prawda czytało się ją całkiem przyjemnie, ale nie porwała mnie na tyle, żebym chciała do niej wrócić czy żebym miała problemy z przerwaniem lektury. Owszem perypetie bohaterki są ciekawe, momentami zabawne, a momentami smutne; sama Julie robi wrażenie osoby bardzo sympatycznej i nieogarniętej, ale w tym wszystkim czegoś mi brakowało.

źródło
Może to wina samych kulinariów, którym poświęcone zostało tak dużo uwagi. Jak zapewne zauważyliście zazwyczaj mnie ten temat nie odstrasza, a wręcz przeciwnie, budzi tęsknotę za regionalnymi smakami. Tym razem jednak większość gotowanych przez Julię rzeczy wydawała mi się niezjadliwa i raczej obrzydliwa. Zdecydowanie nie miałam ochoty biec do kuchni i gotować.

Co prawda ja fanką tej książki nie zostałam, ale Was nie zniechęcam. Na pewno jest w niej coś, co zapewniło jej taki sukces.

sobota, 29 listopada 2014

Z Egiptu do Rzymu. "Córka Kleopatry"

Twórczość Michelle Moran odkryłam całkiem niedawno i natychmiast zrozumiałam, że będzie to kolejna, długotrwała przyjaźń. Dlatego też, wbrew moim normalnym wyborom, sięgnęłam po dwie książki, których akcja dzieje się w czasach starożytnych. Dziś jedynie o jednej z nich: Córce Kleopatry.

Akcja książki rozpoczyna się w momencie, gdy Oktawian dokonuje podboju Egiptu i wkracza do Aleksandrii. NIe widząc innego wyjścia Kleopatra i Marek Antoniusz popełniają samobójstwo zostawiając na pastwę zwycięzcy trójkę dzieci: sześcioletniego Ptolemeusza i dziesięcioletnie bliźnięta: Selenę i Aleksandra. Nieoczekiwanie Oktawian okazuje i łaskawość i zabiera ich ze sobą do Rzymu. Najmłodszy z rodzeństwa nie przeżywa podróży, lecz bliźnięta zostają honorowymi gości, czy też zakładnikami, dyktatora.

Życie, które przyjdzie im prowadzić jest z jednej strony bardzo komfortowe i wygodne, z drugiej jednak pełne niebezpieczeństw i dość samotne. W otoczeniu ludzi, którzy w swoich narodach byli ważnymi osobistościami, a po ich podboju przez Rzymian stali się sługami władcy, rodzeństwo balansuje na cienkiej granicy jaka odgradza króla od niewolnika.

źródło
To zagrożenie bardzo szybko odkrywa Selene. Od samego początku pozostaje ona nieufna w stosunku do nowych opiekunów i znajomych. Kiedy więc na Forum pojawia się tajemniczy człowiek żądający zwiększenia praw niewolników, dziewczyna przeprowadza niewielkie śledztwo. Jednocześnie, przyzwyczajona do tego, że w Egipcie jej płeć nie ma znaczenia i może robić wszystko to co brat, buntuje się ona przeciwko rzymskim konwenansom. Chce projektować świątynie i pałace, a nie prząść i szyć.

Oczywiście to Selene jest główną bohaterką Córki Kleopatry, a jednocześnie naszą narratorką i przewodniczką po Wiecznym Mieście. Przyznam, że trochę dziwnie oglądało mi się Rzym, którego jeszcze praktycznie, w dzisiejszym rozumieniu i kształcie, nie było (a opisy umieszczone przez Michelle Moran były bardzo plastyczne i powołujące miasto do życia). Mieliśmy okazję podejrzeć jak wyglądało życie w bogatych willach, jak wyglądały te domy i jak budowano Forum Romanum. 

źródło
Nie przepadam, za powieściami, których akcja osadzona jest w starożytności. Nie wiem czy przez te kilka lat pisania bloga przeczytałam choć jedną taką książkę (z przeczytanych wcześniej potrafię sobie przypomnieć jedynie Quo Vadis). Moja niechęć wynika częściowo z tego, że źródła z tego okresu są zdecydowanie skromniejsze przez co często dostajemy fikcję zabarwioną odrobiną prawda. A ja lubię jak jest odwrotnie. Poza tym, kiedy po lekturze Kochanic króla postanowiłam poczytać więcej o dziejach Tudorów miała do wyboru do koloru biografii, opracowań, czy nawet powieści. Jeśli chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o Selene, te możliwości byłyby zdecydowanie mniejsze.

Dodatkowo, zazwyczaj nie potrafiłam się zachwycić klimatem książek/filmów dziejących się w starożytności, ale Michelle Moran udało się przykuć moją uwagę. Powiem więcej, losy Selene i Aleksandra tak mnie wciągnęły, że nie mogłam się oderwać. W związku z czym uważam, że Córka Kleopatry zainteresuje nawet, takich jak ja, sceptyków.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Grunt to okładka

poniedziałek, 24 listopada 2014

We Florenckim garnku. "Apetyt"

Gorące słońce, smaczne jedzenie, piękna Florencja, renesansowe Włochy i romantyczna historia miłosna- czegóż można chcieć więcej? A jednak, wbrew temu, że wszystkie te elementy w powieści znajdziemy, Apetyt nie okazał się książką idealną.

Nino Latini jest synem rzeźnika marzącym o dwóch rzeczach: miłości pięknej Tessiny i zostaniu sławnym kucharzem. Jedno i drugie marzenie wydaje mu się być nie do zrealizowania: Tessina zostaje wydana za starego bogacza, zaś sam Nino pracuje w zajeździe należącym do wuja, który pomiata nim na każdym kroku. Jednak pewnego dnia los się do niego uśmiecha. Talent chłopaka dostrzega sam Wawrzyniec Wspaniały i oferuje mu pracę w swojej kuchni. Młodzieniec dostaje się pod kuratelę srogiego Zohana, który funduje mu twardą szkołę życia. Docenia on jednak talent Nina i kiedy przenosi się do Rzymu proponuje mu wspólny wyjazd. Tam chłopak ma szansę gotować dla najsławniejszych osobistości tego okresu. Marzenia o Tessinie nie pozwalają mu się w pełni cieszyć swoim triumfem i skłonią go do szaleńczych zachowań.

źródło
Apetyt okazał się być powieścią bardzo nierówną. Sama nie jestem do końca przekonana czy mi się podobała czy nie. Wszystko to dlatego, że jej pozytywne cechy mieszały się z negatywnymi, a żadne nie przeważały szali.

Zacznijmy od plusów: Florencja i Rzym. Oba miast żyją, tętnią kolorami, zapachami. Florencja to spokojne miasteczko, według Nina miasto idealne, pozbawione wad. Gdzie nie czuć smrodu, i gdzie można zjeść najlepsze potrawy na świecie. Rzym z kolei to miasto dziwaków, pełne zbrodni i niebezpieczeństw. 

Drugim plusem są artyści, których spotykamy: młody Leonardo nie jedzący na uczcie prawie niczego, gdyż wszystko zawiera mięso, którego on nie jada; Botticielli wstawiający się za przyjacielem czy Filippo Lippi pewny siebie, lekko szalony i zachęcający Nina, aby ten podążał za głosem serca. Dodatkowo Philip Kazan pozwalał nam, oczami Nina, spojrzeć na wielkie dzieła powstające  tym czasie.

źródło
Z minusów na pierwszy plan wybijała się fabuła, która po prostu mnie irytowała. Nino co chwilę pakował się w jakieś, wręcz nieprawdopodobne, tarapaty, które przewracały jego życie do góry nogami. Układał je na nowo, a następnie znowu... Nie oczekuję od takich powieści, że będę podręcznikami życia w danych czasach czy książką ściśle historyczną, ale jakieś, choćby najmniejsze, pozory realności mogłyby utrzymywać. A Apetyt wywierał na mnie wrażenie historii złożonej w całość z kilku, osobno nawet ciekawych, niepasujących do siebie opowiastek. 

Wyjątkowo, wszak nie raz pisałam, że lubię książki, w których gotowanie jest jednym z głównych bohaterów, tym razem chwilami miałam przesyt tą tematyką. Może wynikało to z tego, że potraw przygotowywanych przez Nina raczej nie mam szans powtórzyć na własną rękę. Albo też dlatego, że znaczna część z nich nie wydawała się być apetyczna.

Philip Kazan stworzył powieść, którą czyta się bez zbytniego wysiłku, ale również bez zbytniego zaangażowania. Ja pozostaję na nią obojętna. Jakie wrażenie wywrze na Was musicie sprawdzić sami.

piątek, 21 listopada 2014

Śladami św. Kutberta. "Morderstwo w klasztorze"

Mam ostatnio szczęście do kryminałów z niewykorzystanym potencjałem. Morderstwo w klasztorze też się niestety do nich zalicza. Czytając notkę od wydawcy miałam nadzieję na coś w stylu współczesnego Imienia róży. Dostałam ponad 500 stron (i to sporego formatu) przegadanej powieści aspirującej do miana tajemniczej.

W klasztorze w Yorkshire zostaje popełnione morderstwo. Jego ofiarą pada starszy zakonnik. Chwilę wcześniej rozmawiał on z młodą Amerykanką, Felicity i podarował jej tajemniczy notes. Od tego momentu Felicity znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Dlatego też opat decyduje się wysłać ją na poszukiwanie rozwiązania zagadki i wyjaśnienie szyfru Dominica. Jako towarzysza wyznacza jej wykładowcę historii, brata Antony'ego. Śladem starszego zakonnika przemierzają oni północną Anglię i Szkocję odwiedzając miejsca związane ze św. Kutbertem i jego kultem i tropiąc tajemnicze towarzystwo chroniące skarb świętego.

źródło
Akcja snuje się dość ociężale i powoli. Bohaterowie przemieszczają się od jednej miejscowości do drugiej i zaraz po przyjeździe udają się do klasztoru/muzeum/biblioteki gdzie Anthony wygłasza Felicity wykład z historii życia Kutberta, rozłamów w angielskim chrześcijaństwie, czasów najazdów wikingów czy poglądów Bedy Czcigodnego. Dużo, długich wykładów.

Sama historia opowiadana przez Anthony'ego jest dość ciekawa (a u mnie dodatkowo przywoływała wspomnienia sagi Wojny wikingów), ale było jej zdecydowanie za dużo, jak na powieść kryminalną. Zanim przebrnęłam przez kolejny wykład to wydarzenia współczesne stawały się odległe, mało znaczące i zamazane.

Dodatkowo cała fabuła jest dość przewidywalna. Dość szybko domyślamy się kto będzie "tym złym", może ciut trudniej jest rozpoznać "tego dobrego", ale tak naprawdę on nie ma znaczenia. Przez te 500 stron nie czułam się zaskoczona czy przestraszona. Wszystko było bardzo poprawne, układne. Morderstwo w klasztorze to jedna z tych książek, które czyta się bez zbytniego zaangażowania, ale też bez zbytniego trudu.

źródło
Mimo wszystko, Donna Fletcher Crow na tyle sprawnie posługuje się językiem, że czytanie powieści nie jest nieprzyjemne. Sama forma, podobnie jak treść, jest poprawna, układna i niezbyt porywająca. 

W momencie kiedy mamy do czynienia z tak ogromną ilością świetnych kryminałów (o jednym z nich już niedługo napiszę) uważam, że szkoda tracić czas na czytanie tych, które są tylko poprawne. Dlatego też Morderstwo w klasztorze nie znajdzie się wśród polecanych przeze mnie książek. 

poniedziałek, 17 listopada 2014

Lek na całe zło. "Dieta miłośniczek czekolady"

Nie czytajcie tej książki jeśli jesteście na diecie! Zdecydowanie nie da się z nią zaprzyjaźniać nie podjadając jednocześnie czekolady.

Fabuła książki jest banalnie prosta. Oparta na podstawie znanego wszystkim miłośniczkom kobiecych powieści schematu: cztery przyjaciółki, których życie toczy się różnym rytmem, a które mimo tego są nierozłączne i zawsze mogą na siebie liczyć. Lucy jest tymczasowo w związku na odległość ze swoim szefem; Autumn pochodzi z bogatej, białej rodziny zaś jej chłopak jest czarnym pracownikiem socjalnym; Nadia i Chantal mają kłopoty w małżeństwach- mąż Nadii jest hazardzistą, zaś Chantal cierpi z powodu braku czułości. Obie wyprowadziły się z domów i zamieszkały razem. 

Pozornie ich problemy są całkiem inne, ale tak naprawdę sprowadzają się do jednego: facetów. I oczywiście czekolady. Ona występuje  tej powieści w każdej możliwej formie: tabliczek, pralinek, cukierków, ciastek, ciast i deserów. Wylewa się z każdej strony i od koniec lektury czułam się absolutnie zasłodzona. Niestety poczucie "nigdy więcej czekolady" trwało krótko.

źródło
Dieta miłośniczek czekolady to powieść lekko szalona, bardzo zakręcona, czasem zabawna a czasem smutna i nostalgiczna. Jest to druga powieść Carole Matthews, którą miałam okazję czytać. Pierwsza, Z tobą lub bez ciebie nie zachwyciła mnie za bardzo. Tym razem było lepiej.

Bohaterki to kobiety barwne, pełne pasji i charakteru. Żadna z nich nie jest przezroczysta czy nijaka. Bywają zagubione, zaniepokojone, smutne, rozbawione i zakochane. Przy tym zawsze pozostają sobą i mogą liczyć na pomoc przyjaciółek.

Oczywiście Dieta miłośniczek czekolady nie jest powieścią skomplikowaną i złożoną. Jednak nie nudziła mnie nawet przez chwilę i niejednokrotnie zaskakiwała obrotem spraw. Polecam tę książkę wszystkim, którzy pragną lekkiej, pełnej słodkości powieści.

środa, 12 listopada 2014

Walcząc z przeznaczeniem. "Wybory"

Ostatnimi czasy żadna książka nie była dla mnie tak przyjemny zaskoczeniem jak właśnie Wybory. Jej autorka udowodniła mi, że z bardzo prozaicznego tematu da się zrobić tak klimatyczną historię.

Nowy Orlean, początek lat 50. Josie Moraine wychowywana jest przez matkę- prostytutkę. Miano "córki kurwy" towarzyszyło jej przez całe życie. Z tego powodu siedemnastoletnia Josie nie zdecydowała się na naukę w lokalnym collegu, gdzie musiałaby znosić drwiny wszystko o niej wiedzących koleżanek. Zamiast tego wybrała pracę. W dzień, wraz ze swoim przyjacielem Patrickiem, prowadzi księgarnię, rankami sprząta burdel, w którym pracuje jej matka. 

W ogóle matka Josie to temat na osobną opowieść- nieodpowiedzialna, egoistyczna kobieta, która przynosi córce tylko cierpienia i kłopoty. Nawet kiedy znajduje się tysiące kilometrów od niej. Dlatego też jej obowiązki przejęła, w pewnym sensie, Willie- burdelmama i prawdziwa kobieta interesów. Twardą ręką trzyma ona swoje "dziewczynki", wie o wszystkim co dzieje się w Nowym Orleanie i potrafi wyciągnąć z tego dla siebie korzyść, a Josie darzy szorstką miłością. I prawdopodobnie dziewczyna poprzestałaby na dotychczasowym życiu gdyby w drzwiach księgarni nie stanęło dwoje klientów: bogaty mężczyzna pytający ją gdzie studiuje i równie bogata dziewczyna, zachwalająca college Smiths'a, okazująca Josie wiele przyjaznych uczuć i obiecująca otoczyć ją opieką jeśli zdecyduje się tam studiować. Josie staje więc przed trudnymi wyborami, które dodatkowo skomplikuje morderstwo, kradzież, śmierć i miłość.

źródło
Każda stronica Wyborów pulsuje zakazaną miłością, gorącym powietrzem i muzyką. Z każdej wychodzi do nas Nowy Orlean z połowy wieku. Miasto tajemnicze, pełne wdzięku i nietuzinkowych postaci. Tam przestępcy chodzą w garniturach, burdelmama ma własnego szofera, a matka bez wyrzutów sumienia okrada córkę. Ruta Sepetys tak zaczarowała swoją powieść, że przez te kilka godzin kiedy ją czytałam, chodziłam wraz z Josie po ulicach miasta. Poznawałam przy tym jego dobre i złe strony.

Wybory miały być kolejną lekką powieścią, a stały się książką od której nie mogłam się oderwać. Pełną emocji, poplątanych ludzkich losów i niespodzianek. Taką, której bohaterów chciałoby się spotkać i zobaczyć więcej niż tylko ten wielki wycinek ich życia. Jeśli więc chcecie poczuć magię Nowego Orleanu, to zdecydowanie powinniście sięgnąć po tę książkę.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Stos na pożegnanie

Absolutnie nie z blogiem! Wręcz przeciwnie, na bloga, jak córka marnotrawna, wracam. Udało mi się ogarnąć nowe zajęcia i nową szkołę, powinnam mieć więc więcej czasu. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Niestety za to żegnam się z moją ulubioną biblioteką. Choć będę jeszcze kombinowała jak to zmienić. Ostatnio jak szalona wymieniałam w niej książki. Czeka więc na napisanie/dokończenie/opublikowanie prawie 10 recenzji.
Czego możecie się w najbliższym czasie spodziewać? Już pokazuję


  1. Sheramy Bundrick, Słoneczniki
  2. Philip Kazan, Apetyt
  3. Rachel Hore, Pod nocnym niebem
  4.  Michelle Moran, Nefertitti
  5. Jill Mansell, Spacer w parku 
  6. Liane Moriarty, A teraz śpij
  7. Julie Powell, Julie & Julia
  8. S. J. Bolton, Ulubione rzeczy
  9. Michelle Moran, Córka Kleopatry
Spieszę również nadrabiać zaległości w wyzwaniu. Wszystkich zaniedbanych czytaczy literatury "nie-pięknej", przepraszam.

środa, 5 listopada 2014

Różne stadia miłości. "Suknia ślubna"

Rachel Hauck poznałam niedawno, czytając Był sobie książę. Co prawda miałam drobne zastrzeżenia do tej książki, ale przypadła mi do gustu na tyle, że bez wahania sięgnęłam po kolejną powieść autorki.

Tym razem głównym bohaterem książki jest przedmiot, tytułowa Suknia ślubna. Całkiem przypadkowo trafia ona w ręce Charlotte, właścicielki salonu właśnie z sukniami ślubnymi. Jeszcze kilka dni wcześniej niespodziewany podarek sprawiłby jej ogromną radość. Suknia jest piękna i Charlotte chętnie włożyłaby ją na swój ślub. Teraz jednak zaręczyny zostały zerwane, ślub odwołany, a dziewczyna stara się zorganizować swoje życie od nowa. Suknia tylko przywołuje wspomnienia więc Charlotte postanawia znaleźć dla niej pannę młodą. Wcześniej jednak rozpoczyna poszukiwania poprzednich właścicielek. 

My jedną poznajemy dużo wcześniej niż Charlotte. Jednocześnie ze współczesną historią Rachel Hauck opowiada nam inną, o 100 lat wcześniejszą. Historię pięknej i pochodzącej z dobrego domu Emily, która przygotowuje się do ślubu z najbogatszym i najbardziej pożądanym kawalerem w mieście. Tylko że Emily nie jest przekonana, że to właśnie jego kocha. Wie za to na pewno, że nie pójdzie do ołtarza w sukni uszytej przez miejscową "projektantkę" z usług której korzystają całe wyższe sfery. Nie interesują jej falbany, draperie, kilogramy materiały i metry trenu. Chce czegoś prostego, eleganckiego i piękne, a to może jej dać tylko jedna osoba. Niestety skorzystanie z jej usług wiąże się z ogromnym skandalem. Wybrana przez nią krawcowa jest...czarnoskóra, a w sferach, w których Emily się obraca jest to chyba najgorsza z możliwych wad.

źródło
Pojawiają się jeszcze dwie inne historie: Hillary i Mary Grace, kolejnych panien młodych, które brały ślub w tajemniczej sukni, pojawiającej się zawsze w odpowiednim momencie i pasującej na każdą z nich. Wszystkie te kobiety łączy pewna magia związana z suknią. Wszystkie one, oprócz nieżyjącej Emily, zaprzyjaźniają się ze sobą.

Suknia ślubna to powieść z jednej strony ckliwa i pełna romantyzmu, z drugiej dotykająca trudnych tematów: biedy, osamotnienia, rasizmu czy traktowania kobiety jedynie jako ozdoby domu. Przy tym wszystkim nie miałam poczucia, że autorka mnie umoralnia czy wskazuje jedyną słuszną drogę. Nie, ona nam pokazuje różne ludzkie losy i sprawia, że zaczynamy się zastanawiać czy do ślubu dojdzie i jak znaleźć prawdziwą miłość.

Ale żeby nie było, że Suknia ślubna to powieść na skroś sentymentalna to miała również zabawne momenty. Do moich ulubionych należały sceny, kiedy Charlotte zabierała manekina z suknią do salonu, żeby dotrzymał jej towarzystwa, a następnie z nim rozmawiała i razem oglądali telewizję.

Poprzednio zwracałam uwagę na religijną wymowę książki. Suknia ślubna jest pod tym względem bardziej wyważona, choć i w niej odwołania do wiary i Boga się znajdują. Jednak tym razem nie czułam, że powieść stara się mnie umoralnić czy nawrócić.

Suknia ślubna to piękna opowieść o miłości. Snuta zarówno przez małżonka z wieloletnim stażem, dziewczynę, która nie wie komu oddać serce, jak i porzuconą młodą kobietę odkrywającą miłość na nowo. Jest to przyjemna lektura, godna polecenia.


sobota, 25 października 2014

W salonie figur woskowych. "Madame Tussaud"

Do tej pory Madame Tussaud kojarzyła mi się jedynie z Londynem. Nigdy nie zwróciłam uwagi na to, że twórczyni salonów figur woskowych nosi francuskie nazwisko. Już samo to było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Jeszcze większym było to, że kobieta ta miała skomplikowane i nietuzinkowe życie.

Marie Tussaud, a właściwie Marie Grosholtz poznajemy tuż przed wybuchem Wielkiej Rewolucji. Mieszka ona w Paryżu wraz z matką i przyszywanym ojcem i wraz z nim prowadzi salon figur woskowych. Udziela również prywatnych lekcji siostrze króla. Wydaje się, że rodzina żyje szczęśliwie: salon cieszy się popularnością, otaczają ich przyjaciela, a we wtorkowe wieczory to w ich domu zbierają się rozpolitykowani młodzieńcy mówiący o konieczności zburzenia starego porządku. Wszystko komplikuje się kiedy przechodzą oni od słów do czynów. 

Marie i jej rodzina znajdują się w centrum wydarzeń politycznych. Jako obcokrajowcy muszą tym bardziej udowadniać swoje oddanie rewolucji. Kiedy więc tłum przynosi pierwsze odcięte i okrwawione głowy, Marie siada na progu i wykonuje ich woskowe odlewy. Zaś po kilku dniach jedzie do Wersalu aby zabezpieczyć się również na wypadek powrotu monarchii.

źródło
Michelle Moran skupiła się w swojej powieści na dwóch kwestiach: prowadzeniu podwójnego życia i totalnej bezradności człowieka wobec politycznej nagonki i wobec tłumu. Marie robi odlewy głów kolejnych ofiar rewolucji, często osób, które znała i ceniła, ponieważ doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli powie "nie", to zostanie zabita. Zaciska więc zęby, zamyka oczy, zobojętnia się na wszystko i przystępuje do pracy. Jednocześnie i ona i ojczym starają się grać na wszystkie możliwe fronty, tak żeby, niezależnie od tego kto ostatecznie uzyska władzę, znaleźć się na powierzchni. Trudno ich za to potępiać, ale była to postawa daleka od tych, które prezentują zazwyczaj idealni, pozbawieni skaz bohaterowie.

W ogóle Marie miała jeszcze jedną, poważną skazę. Jedyne co się dla niej liczyło to pieniądze. Wystawy w Salonie się zmieniały zależnie od tego jak powiał polityczny wiatr, ceny były podnoszone z chwili na chwilę, a Marie wszystko przeliczała na monety. Gotowa była poświęcić swoją miłość i przyszłość dla lepszego zarobku.

Jak większość powieści historycznych, tak i ta jest pisana z punktu widzenia głównej bohaterki. Po raz kolejny uznaję to za bardzo udany zabieg. Mamy szansę jej oczami patrzeć na to, co dzieje się w Paryżu, poczuć jej strach, nienawiść, obrzydzenie, pogardę i miłość. Dzięki temu historia ta staje się bardziej realna i przejmująca.

Madame Tussaud przenosi nas do Paryża roku 1789. Miasta śmierdzącego, pełnego gniewu i strachu. Jednocześnie udajemy się do pięknych ogrodów Wersalu i pod gilotynę. I każde z tych miejsc jest równie realne. Michelle Moran funduje nam podróż w czasie i przestrzeni. I to taką, której nie przypłacimy głową.

Gorąco polecam Wam tę powieść. Ja zaś wracam do stosu czekającego na recenzję- czas i wenę na czytanie mam. Gorzej z pisaniem.

czwartek, 16 października 2014

Szaleni seniorzy. "Wakacje w Europie"

Moje studia sprawiły, że wręcz nienawidzę wycieczek objazdowych. Nie cierpię spędzać pół dnia w autokarze, nocować co i rusz w innym miejscu, codziennie się pakować i nie wiedzieć kiedy nadejdzie koniec dnia i w jakich warunkach upłynie noc. Mimo to jednak, na taką wycieczkę, na jaką udała się bohaterka powieści Wakacje w Europie nawet ja bym się skusiła.

Gwen lubi mieć wszystko zaplanowane. Tak jak na przykład to, że jej chłopak oświadczy się w jej 30 urodziny. Jednak Richard ma inną wizję. Uznaje, że lato to zbyt mało nostalgiczny okres jak na taką decyzję. Rozczarowana obrotem spraw Gwen trafia na imprezę urodzinową organizowaną dla niej przez starszą, szaloną ciotkę i jej równie szalonych znajomych. Dostaje tam prezent, który jest spełnieniem jej najgorszych koszmarów: udział w 5-tygodniowej wycieczce po Europie w gronie hałaśliwych i ekstrawertycznych seniorów. Z biegiem czasu jednak, coś co początkowo jawiło się jako wielka katastrofa, zaczyna cieszyć Gwen. Jest to zasługą nie tylko piękna Europy, ale również Emersona- mężczyzny, który wyciąga ją z bezpiecznego kokonu. 

Jak sam tytuł wskazuje, Wakacje w Europie nie są głęboką i filozoficzną powieścią. To książka o miłości, zawiedzionych nadziejach, szaleństwach złotego wieku i obawach młodości, a tłem do tego wszystkiego są najsłynniejsze europejskie stolice. 


Marylin Brant ujęła mnie tym, że pokazała nam nie tylko rodzący się między Gwen a Emersonem romans, ale także miłość i związki w różnych stadiach. Od małżeństw nieszczęśliwych, do takich, które spędziły ze sobą całe swoje życie. Od osób samotnych, ciągle szukających miłości, poprzez te szczęśliwie zakochane, aż do owdowiałych, ale dalej pielęgnujących wspomnienie ukochanego. 

Wszyscy ci bohaterowie, których historie poznajemy, to postaci nietuzinkowe. Grupa, z którą Gwen wyruszyła na wakacje okazuje się być bardzo zróżnicowana. Gromada staruszków jadąca na turniej sudoku udowadnia, że nie tylko młodzi potrafią się bawić, i że w nich też jeszcze buzuje gorąca krew.

Powieść czytało się bardzo przyjemnie. Nie porywa ona może wartką, pełną niebezpieczeństw, akcją, ale autorka starała się sportretować każde z miast, w którym byli bohaterowie i nadać mu indywidualne cechy. Do tego celu używała najsłynniejszych budowli, historii czy typowego dla regionu jedzenia. W Wakacjach w Europie czuć zarówno klimat Paryża jak i Wenecji czy Londynu.

Jeśli więc tęsknicie za wakacjami i marzy się Wam zwiedzenie całej Europy, to książka ta przypadnie Wam do gustu.

niedziela, 12 października 2014

Orientalna miłość. "Tancerka z Kairu"

Pozostaję ostatnio w klimacie końca wieku XIX i początków XX. Tancerka z Kairu również zatrzymała mnie w tych czasach.

Jest rok 1893. W Chicago ma właśnie miejsce Wystawa Światowa. Przyjechali na nią reprezentanci wszystkich krajów i kultur. O zwyczajach często bardzo odmiennych od, dość sztywnych i zasadniczych, zwyczajów amerykańskich. Do takich zaliczają się tancerki brzucha, które przypłynęły aż z Kairu. Ich nieobyczajny strój i taniec sprawiły, że panowie zapełniają widownię, zaś panie płoną szczerym oburzeniem. Zadanie poskromienia bezwstydnych niewiast spoczęło na Paniach Zarządzających, kobietach z wyższych sfer, których życie upływa na ploteczkach, intrygach i przestrzeganiu konwenansów. Każda inność jest przez nie napiętnowana.

Wyznaczają one do tego zadania Dorę, świeżo upieczoną mężatkę, która właśnie dołączyła do ich grona. Już na pierwszy rzut oka nie pasuje ona do tego towarzystwa. Pochodzi z Nowego Orleanu, gdzie jej matka prowadzi hotel, ma nieznane pochodzenie, zadecydowanie ciemniejszą skórę niż powinna mieć kobieta z dobrego domu, nie szanuje zasad i pragnie wolności. Nic więc dziwnego, że orientalny taniec budzi jej zainteresowanie a nie oburzenie. Szczególnie, że tancerki wyraźnie rozpalają zmysły oglądających je mężczyzn, zaś mąż Dory zaczyna się od niej odsuwać.

źródło
Deanna Cameron zderzyła ze sobą dwa, bardzo odmienne światy. Najlepiej było widać to w momentach kiedy Dora, w swoim normalnym stroju, brała lekcje tańca. Jej ruchy były bardzo ograniczone, a gorset kaleczył. I tak jak ona nie mogła zrozumieć wyzwolenia Egipcjanek, które nie podlegały żadnemu mężczyźnie i miały prawo decydować same o sobie, tak one dziwiły się, zamkniętej w klatce, Amerykance.

Tancerka z Kairu to przede wszystkim powieść o miłości i próbie znalezienia własnego miejsca. A także o tym jak bardzo można porzucić siebie, żeby w to miejsce się wpasować. Jednocześnie jednak autorka pokazuje nam jak wyglądało życie kobiet z wyższych sfer. Często pozbawione uczuć, skupione jedynie na zewnętrznych przejawach luksusu i dobrobytu, zakute w sztywne ramy, tak jak ciała kobiet zasznurowane były w gorsetach. Cameron idealnie odtworzyła atmosferę tych spotkań przy herbatce, gdzie każda tylko patrzy komu teraz wbić szpilę. Równie barwne, i podobnie sympatyczne, były reakcje tychże niewiast na, dość wyzwolone na tym tle, tancerki z Kairu.

Cameron nie zapomniała również o gorących uczuciach. W końcu to, że mężczyźni mieli romanse było normalne i akceptowalne Ale nie dla Dory, w której żyłach krążyły gorące rytmy Nowego Orleanu. Również ona znajdzie kogoś dla kogo jej serce zabije. I może niekoniecznie będzie to jej mąż. Rodzinne tajemnice mogą ją jednak zmusić do wybrania bezpiecznego rozwiązania.

Jeśli chcecie się przenieść w świat schyłku XIX w. i jesteście gotowi stawić czoła stadu jadowitych żmij, to Tancerka z Kairu jest idealną powieścią dla Was.

niedziela, 5 października 2014

W walce z żywiołem. "Zgubieni".

Książka, o której chcę Wam opowiedzieć jest dość nietypowa. Powstawała przez dziesięć lat, a inspiracją były dla niej relacje z prawdziwych procesów jakie odbyły się w XIX wieku. Procesów, w których sądzeni byli ci, którzy przetrwali morskie katastrofy i doczekali ratunku.

Jest rok 1914. Grace Winter wraca wraz z małżonkiem do domu. Martwi się tym, że małżeństwo zostało zawarte w sekrecie i po przypłynięciu do Stanów będzie musiała stawić czoła srogiej matce Henry'ego. Niestety Cesarzowa Aleksandra tonie. Grace udaje się być jedną z trzydziestu dziewięciu osób, dla których znalazło się miejsce w szalupie ratunkowej.

Charlotte Rogan opisała w swej powieści chyba jedną z najbardziej przerażających sytuacji w jakich człowiek może się znaleźć. Już sam początek budzi niepokój. Szalupa jest przeładowana, kolejne płynące do niej osoby są odpychane. Nie zabrane zostaje nawet małe dziecko, koło którego łódź przepływa. Wszyscy mają nadzieję na szybki ratunek. Szczególnie, że zapasy jedzenia i pitnej wody są bardzo niewielkie. Kiedy jednak pomoc nie nadchodzi "ocaleni" stają przed ważnymi wyborami. Zaczynają sobie zdawać sprawę z tego, że od ludzi, którzy zginęli podczas katastrofy różnią się jedynie tym, że ich wyrok został odroczony.

Trzydzieści dziewięć osób, różnych charakterów, doświadczeń, nadziei. Wśród nich Grace, kobieta która później stanie przed sądem oskarżona o morderstwo. I która zostanie nakłoniona do napisania dziennika mogącego posłużyć obronie. Zgubieni to właśnie ten dziennik. Dzięki bezpośredniej relacji mamy okazję nie tylko przeczytać o tym co działo się na szalupie, ale również poczuć strach i beznadzieję jakie ogarniały Grace i jej towarzyszy.

Grace pisze o tym dość beznamiętnie. Przedstawia osoby znajdujące się na lodzi. Opowiada kto panikował, kto przejął dowodzenie, o czym dyskutowano, ale jednocześnie wydaje się momentami być od tego bardzo odległa. Jakby pobyt na morzu i walka o przetrwanie wyłączyły w niej emocje i sprowadziły jedynie do czysto biologicznych reakcji. Ta dwoistość momentami sprawiała, że miałam ciarki.

Zgubieni to pierwsza, i jak na razie jedyna, powieść Charlotte Rogan. Powieść bardzo nietuzinkowa i warta uwagi. Mam nadzieję, że nie będzie ona jedyną książką napisaną przez tę autorkę.

czwartek, 2 października 2014

Podsumowanie wyzwania

Pierwsze co rzuca się w oczy, kiedy patrzymy na efekty tej edycji wyzwania, to to, że wakacje nie są dobrą porą dla książek nie będących literaturą piękną. Latem albo królowały powieści (jak w moim przypadku) albo nie czytałyśmy w ogóle (w co trudno mi uwierzyć). 

W każdym razie coś wpłynęło na fakt, że w sumie przeczytanych zostało raptem 26 książek, z czego 16 przez Paulę! W tym miesiącu zamiast pierwszej trójki jest pierwsza piątka, do której, oprócz Pauli, należą: ania notuje, Iwona S., Sylwuch i Wiki. Jedynie one zamieściły recenzje. Gratuluję! Resztę zaś namawiam do wstydu. Ja płonię się cała.

W dalszym ciągu aktualną, na kolejne trzy miesiące, pozostaje zakładka: wyzwanie cz. IV. Jak zauważyłyście linki dodawane są mało na bieżąco i tak już raczej pozostanie, że raz na 2-3 tygodnie będę dopisywać wszystko hurtowo. Ale obiecuję niczego nie pomijać.

niedziela, 28 września 2014

Z chałupy na salony. "W cieniu Pałacu Zimowego"

John Boyne zasłynął książką Chłopiec w pasiastej piżamie, które doczekała się, znanej na całym świecie, ekranizacji. Ja sięgnęłam po jego mniej znaną powieść: W cieniu Pałacu Zimowego.

Kiedy ukochana żona Griegorija umiera w szpitalnym łóżku, on siedząc przy niej, stara się powrócić myślą do szczęśliwszych chwil. Do czasów, kiedy jako szesnastolatek został opiekunem carewicza Aleksego, zamieszkał w Pałacu Zimowym i na jego korytarzach spotkał miłość swojego życia, a także stawił czoło carycy i, budzącemu grozę, Rasputinowi. Do chwil późniejszych, gdy wraz z małżonką zaczynał nowe życie w Londynie i gdy na świat przychodziła ich córka. Jednak myśli Griegorija zaprzątają również smutne wspomnienia: rewolucja, ucieczka z Rosji, śmierć dziecka, wykluczenie ze społeczności czy w końcu, choroba żony.

Książka składa się z migawek i urywków właśnie tych wszystkich wspomnień. Gregorij skacze pomiędzy krajami i epokami. Opowiada nam pojedyncze wydarzenia, przywołuje ważne dla nich chwile. Książka nie ma układu chronologicznego przez co miałam lekkie wrażenie chaosu. W jednej chwili jesteśmy w Pałacu Zimowym w roku 1917, po to by za chwilę być w Londynie w trakcie II wojny, później wrócić do Pałacu, zahaczyć o Paryż, udać się do Jekaterynburga itd. Jednak ten bałagan nie był czymś przypadkowym. Było to raczej odwzorowanie ludzkich myśli, które też zazwyczaj zbyt uporządkowane nie są.

W cieniu Pałacu Zimowego to książka bardzo klimatyczna. Johnowi Boyne udało się oddać nie tylko atmosferę carskiego dworu, ale również rosyjskiej wsi czy międzywojennego Paryża. Każde z tych miejsc jest inne, ma inne tempo życia, dochodzą nas z nich różne zapachy i dźwięki. Ośmieliłabym się stwierdzić, że to właśnie czasy i miejsca były bohaterami tej powieści. To one odgrywały główną rolę, zaś historia Gregorija i Zoi była ich uzupełnieniem.

W ogóle dziwna jest ta historia. Niby tajemnicza i zakryta przed czytelnikiem, niby pewne rzeczy mają stać się jasne dopiero na ostatnich stronach, ale tak naprawdę znamy rozwiązanie praktycznie od samego początku. Szczególnie, że polski wydawca umieścił je na odwrocie okładki. Mimo tego historia sama w sobie warta jest przeczytana, a że nie jest to kryminał, to fakt, że znamy odpowiedź nie psuje przyjemności z lektury.

Nigdy jakoś nie ciągnęły mnie książki o carskiej Rosji czy o Rosji w ogóle. Jednak W cieniu Pałacu Zimowego przeczytałam z zafascynowaniem od deski do deski i to zdecydowanie te rosyjskie fragmenty wciągały mnie najbardziej. W związku z czym polecam powieść zarówno miłośnikom Rosji, jak i sceptykom.

wtorek, 23 września 2014

Niespodziewani goście. "Sekrety róż"

Przedziwna była ta książka. Bardzo sympatyczna, ale przedziwna i odrealniona.

Do Colden, niewielkiej mieściny w stanie Massachusetts, przybywają Rumunii. Zamieszkują oni w, opuszczonym na czas wakacji, domu profesora Saywera i jego córki Libby. Michael, jego dwaj synowie, dwaj towarzysze i lady Mirela oznajmiają, że to oni są prawdziwymi właścicielami nieruchomości. Na potwierdzenie tego mają testament, w którym poprzedni mieszkaniec, stary Kozak, przekazuje Michaelowi dom. Wydarzenia te doprowadzają do wybuchu skandalu, mieszkańcy miasteczka izolują przybyszów i wszelkimi siłami utrudniają im życie. Jedyną osobą, która spieszy im z pomocą i zaprzyjaźnia się z nimi jest... Libby. Zderzenie tych dwóch światów zdecydowanie powoduje wielki wybuch. Ani Libby ani Michael ani profesor nie mają łagodnego usposobienia, więc iskry strzelają na prawo i lewo.

Dlaczego zaczęłam od tego, że książka jest przedziwna? Z kilku powodów. Pierwszym co mnie uderzyło to był fakt, że Libby jest analfabetką (jednocześnie osobą bardzo mądrą i utalentowaną) i jest to dla niej ogromny powód do wstydu. Dodatkowo potęguje ten wstyd fakt, że jej nieumiejętność czytania stanowi powód do drwin dla ojca. Jak była młodsza, wyśmiewały się z niej również dzieci, a teraz, kiedy jej sekret wychodzi na jaw, jest skazana na politowanie. I nie byłoby w tym wszystkim nic dziwnego gdyby nie te, że mamy rok 1879. Libby ma około 20 lat (rozpacza co jakiś czas, że jest starą panną, bo kto by chciał takiego tumana), a więc lata jej nauki przypadały na końcówkę wojny secesyjnej. I tak jak nie neguję tego, że umiejętność czytania była już wtedy w miarę powszechna, tak jakoś nie mogę przekonać się do tego, że analfabetyzm był powodem aż takiego społecznego wykluczenia.

źródło
Druga rzecz, która momentami mnie nie przekonywała, to sympatia jaką prawie od pierwszej chwili poczuła Libby do ludzi, którzy odebrali jej dom. Jest ona ponad tym wydarzeniem i staje się dobrą duszą spiesząca przybyszom z pomocą w każdej sytuacji. 

Sekrety róż to historia, od której nie można się oderwać. Przede wszystkim dzięki temu, że Elizabeth Cadmen stworzyła bohaterów, którzy są jacyś. Możemy ich lubić, kibicować ich poczynaniom, czuć do nich niechęć, ale trudno będzie przejść obok nich obojętnie. Mają swoje wady i zalety, a przede wszystkim, nie boją się wyrażać własnego zdania, co szczególnie w kontaktach Libby i Michaela prowokuje wiele zabawnych sytuacji.

Powieść jest wciągająca, urocza, zabawna i wzruszająca. Napisana językiem, którego czytanie to sama przyjemność. Tylko brakuje mi trochę tła historycznego. Cadmen umieściła akcję w latach 70. XIX w., ale zdarzało mi się o tym zapominać podczas czytania. Nie czułam, że zostałam zabrana do świata, który przeminął. Wręcz przeciwnie. Były takie dyskusje, które wydawały mi się na wskroś współczesne (mimo że ich temat niby był lekko archaiczny). Colden mogłoby być zarówno małym miasteczkiem lat 20. XX w. jak i współczesną, senną amerykańską mieściną. 

Sekrety róż to książka pachnąca jaśminem, różami i dżemem jeżynowym. Bajkowa powieść z niesfornymi bohaterami. Mnie do gustu przypadła bardzo.