środa, 26 lutego 2014

Wszystkiemu winien bambus. "Zbrodnia w efekcie"

Wychowałam się na książkach Joanny Chmielewskiej. Wiele razy wracałam do niektórych powieści, gdyż stanowią one doskonały lek na wszelkie smutki. Tak jak większość jej czytelników zachwycałam się tymi starszymi i z rezerwą wypowiadałam o nowszych książkach. Zbrodnia w efekcie jest zdecydowanie najnowszą, i niestety ostatnią już, z napisanych przez Chmielewską historii. I wbrew całej mojej sympatii do autorki nie mogę się nią zachwycić.

W ogródkach działkowych popełnione zostaje morderstwo. Nie zostaje ono jednak przez nikogo zauważone. Pięć lat późnej, na jednej z działek zostaje odkopany szkielet. Niestety nie ma on głowy, w związku z czym identyfikacja nie jest możliwa. Śledztwo zamiera w martwym punkcie i staje się zgryzotą komisarza Andrzeja Woźniaka. Kiedy więc, po kolejnych pięciu latach, działkowicze porządkujący gąszcz po drugiej stronie alejki, znajdują zaplątaną w nim czaszkę, komisarz ma nadzieję na wyjaśnienie starej sprawy. Nie spodziewa się ile nowych zgryzot dostarczą mu świadkowie...

źródło
Jak zwykle naszym narratorem jest Joanna, bohaterka która łączy ze sobą wszystkie postacie: jest krewną rodziny od działki z tułowiem (zresztą sama nieraz tam pomagała), znajomą tych od czaszki, a na dodatek spotykała się z "panem idealnym", który może być zabójcą. Po raz pierwszy komisarz Woźniak trafia na tak pokręconą sprawę, gdzie świadkowie chętnie rozmawiają z policją, nie okłamują przedstawiciela władzy, a całe śledztwo przebiega wręcz w familiarnej atmosferze. Do tego w tle kroi się płomienny romans i poszukiwania skarbu.

Jest zabawnie, lekko i przyjemnie, ale pozostawało we mnie takie poczucie, że nie ma tego "czegoś". Zrozumieją to zapewne ci, którzy pamiętają szaloną rodzinkę z Bocznych dróg czy Studni przodków. Ten nieokiełznany twór, w którym każdy ma dobre chęci i własne zdanie. Miałam wrażenie, że Zbrodnia w efekcie to kolejna odsłona tych książek, szczególnie właśnie Bocznych dróg. Znowu mamy do czynienia z Joanną i jej szalonymi ciotkami (choć tym razem noszą one inne imiona), znowu też obserwujemy rodzinną walkę o spadek i poszukiwania skarbu. Oczywiście gdybym stwierdziła, że Joanna Chmielewska napisała jeszcze raz tę samą książkę, to byłaby to nieprawda. Nie da się jednak ukryć, że niektóre pomysły się powtarzają. I jak to zazwyczaj bywa  takich sytuacjach- wolę dzieło starsze. 

Mimo tych moich zastrzeżeń trudno było mi się od Zbrodni w efekcie oderwać. Może nie powodowała ona we mnie dzikiej radości i wybuchów śmiechu (jakie zawdzięczałam wspominanym Bocznym drogom), ale wręcz abstrakcyjne śledztwo, gdzie wszystko okazuje się być czymś innym niż się w pierwszej chwili wydawało, wciągało. Zdecydowanie nie jest to najlepsza z książek autorki, ale trzyma ona przyzwoity poziom i można po nią sięgać bez obaw.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Historia z trupem.

sobota, 22 lutego 2014

Morderca kobiet. "Chirurg"

Przyznaję się Wam czasem, przy okazji, do mojego zgubnego (wstydliwego?) nałogu jakim jest oglądanie amerykańskich seriali kryminalnych. Czasem są one dla mnie inspiracją do sięgnięcia po literackie pierwowzory. Pisałam jak to się skończyło w przypadku Kości i książek Kathy Reichs. Tym razem przyszła pora na twórczość Tess Gerritsen i nakręcony na jej podstawie serial Partnerki.

Chirurg to książka rozpoczynająca cykl, którego głównymi bohaterkami Gerritsen uczyniła detektyw Jane Rizzoli i patolog Maurę Isles (choć pani doktor w tej książce nie występuje co rozczarowało mnie niezmiernie). Akcja powieści ma miejsce w Bostonie. Brutalny morderca, nazwany przez media Chirurgiem, zabija młode kobiety, zaś przed śmiercią wycina im macicę. Polica długo nie może wpaść na jego trop, szczególnie, że wydaje się iż ofiar nic nie łączyło. Po jakimś czasie odkrywają, że podobna seria zabójstw miała już miejsce w przeszłości. Dwa lata wcześniej, w Savannah, grasował przestępca, który miał prawie identyczny sposób działania. Jest jednak jeden problem: został on zabity przez swoją ostatnią ofiarę, dr Catherine Cordell. Początkowo wydaje się, że tych spraw nie może nic łączyć, kiedy jednak zabójca osacza dr Cordell staje się oczywiste, że to ona jest kluczem do rozwiązania zagadki.

Książka ma absolutnie wszystko co powinien mieć dobry kryminał: ciekawą zagadkę, poplątaną fabułę, detektywa na tropie i, oczywiście, wyścig z czasem, od którego może zależeć wszystko. Wciągnęła mnie tak, że nie mogłam się od niej oderwać. Trochę irytowały mnie fragmenty gdzie wnikamy w myśli Chirurga, ale są one tak krótkie, że mogę je Gerritsen darować. Szczególnie, że "zrehabilitowała się" za nie trzymającą w napięciu intrygą. Dodatkowo autorka tak sprawnie posługuje się językiem, dawkuje nam informacje i wciąga  w morderczą grę, że na pewien czas stałam się nieobecna dla świata zewnętrznego, a przed czytaniem po nocy uchroniła mnie jedynie obawa, że przyśnią mi się dość drastyczne sceny sugestywnie opisywane przez pisarkę.

I tak jak fabułą jestem zachwycona, tak bohaterowie mnie do siebie niezbyt przekonali (w dużej mierze zapewne winny jest tu serial i moje wyobrażenie postaci). Jane Rizzoli to jedyna kobieta- detektyw w wydziale zabójstw. Żyje w świecie mężczyzn i co chwila musi udowadniać, że jest tak samo jak oni wartościowa. Przez kolegów jest pomijana, wyszydzana, lekceważona. Tak samo jest na gruncie prywatnym gdzie, będąc najmłodszą z trójki rodzeństwa (oczywiście ma dwóch braci), nie jest traktowana poważnie. Dodatkowo jest osóbką wręcz filigranową i pozbawioną urody. Miałam wrażenie, że autorka postanowiła pogrążyć swoją bohaterkę na każdy możliwy sposób. Brakuje jej iskry, zadziorności, chyba nawet trochę wyrazistości.

Zdecydowanie lepiej odbierałam tych bohaterów, których nie poznałam wcześniej. Przyznam, że zdecydowanie najbarwniejszą osobą w powieści jest Chirurg, mężczyzna opętany pragnieniem zabijania, dążący do celu w sposób wybitnie perfidny i inteligentny (tę postać, akurat możemy w serialu spotkać, co jedynie sprawiało, że podczas czytania miałam przed oczami te pełne szaleństwa oczy, które widziałam wcześniej na ekranie). Równie wyrazista jest dr Cordell, która po raz kolejny musi zmierzyć się z koszmarem. Wydaje mi się za to, że po macoszemu potraktowała, Gerritsen policjantów pracujących przy śledztwie. Oczywiście mamy wrednego glinę, dobrego partnera i policjanta- anioła: Thomasa Moore'a, któremu autorka poświęciła więcej uwagi, ale byli oni tacy trochę nijacy. Stanowili dla mnie jedynie część całości (oprócz Moore'a, który wyraźnie się wybijał).

Oczywiście podczas czytania nie ustrzegłam się przed porównywaniem powieści do serialu. Partnerki to produkcja kryminalna z mnóstwem komediowych wątków. Doskonała na poprawę humoru. Z kolei Chirurg jest dużo mroczniejszy i groźniejszy. Trudno mówić tu o ekranizacji książki. Po raz kolejny, jak w przypadku wspomnianych wcześniej Kości, mamy do czynienia raczej z produkcją inspirowaną powieściami. Jednak, pomimo tego że dostrzegam różnice nie czuję się rozczarowana. Polecam zarówno jedno jak i drugie.

Książkę zgłaszam do wyzwania:  Historia z trupem

czwartek, 20 lutego 2014

Post na ukojenie

Tak, wiem- miał być blog o książkach. Ale jak nie wyrzucę z siebie frustracji to zjem kolejną paczkę chipsów lub porcję lodów i będę sfrustrowana jeszcze bardziej! 
Pokazywałam Wam od czasu do czasu różne książki językowe (o jednak jest o książkach), które kupowałam. Wszystko to przez to, że w końcu udało mi się wrócić na francuski i zapisać na włoski co było moim marzeniem. Wszystko dzięki temu, że moja uczelnia organizuje dodatkowe (odpłatne) kursy dla studentów. Dzisiaj, po pół roku zajęć, dowiedziałam się, że obie grupy zostały rozwiązane gdyż były za małe... Według mojego kochanego Uniwersytetu języka należy się uczyć w grupach MINIMUM 10-osobowych, a nasze miały tylko 5 i 6.
Powiedzcie mi: czy choć raz nie mogło być coś zrobione z sensem i dla studenta? Przecież pomiędzy nauką w grupie 5-osobowe i taką w 15 jest ogromna różnica, na korzyść tej mniejszej. I to co w szkołach językowych stanowi górną granicę liczebności, na Uniwersytecie stanowi dolną...

wtorek, 18 lutego 2014

Wdzięk, szyk, styl... "Elegancja"

Każda z nas zapewne ma momenty, w których marzy o dobrym duszku, który powie jej co na siebie włożyć, żeby było odpowiednie do okazji i jak wyróżnić się z tłumu jednocześnie zachowując klasę. Dla Louise takim duszkiem stała się stara książka znaleziona w antykwariacie, poradnik Elegancja autorstwa Madame Genevieve Antoin Dariaux.

W małżeństwie Louise nie dzieje się najlepiej. W ciągu kilku ostatnich lat wypracowali sobie oni system mijania się. Kiedy on idzie na wieczorne przedstawienie (jest aktorem), ona wraca do domu. Kiedy ona rano wychodzi do pracy, on zostaje w domu. Popadają w marazm. Nie dotykają się, nie rozmawiają, nie okazują sobie uczuć. Wegetują obok siebie.

Sytuacja ta sprawia, że Louise z dnia na dzień czuje się coraz bardziej nieszczęśliwa i nie nie warta. Iskrą, która obudziła w niej motywację do zmian były gratulacje z powodu ciąży, jaki złożono jej na jednym z przyjęć. Tylko, że ona w ciąży nie była... Kiedy więc znajduje Elegancję postanawia stać się kobietą światową. Niestety jej nowo nabyty entuzjazm i pewność siebie tylko podkreślają słabość jej małżeństwa i zdecydowanie nie budzą radości w małżonku.

źródło
Zazwyczaj zapamiętuję imiona przynajmniej głównych bohaterów. Tym razem stało się jednak coś dziwnego. Kiedy zaczęłam pisać recenzję i chciałam Wam ich przedstawić odkryłam, że mam pustkę w głowie i absolutnie żadnego pojęcia jak miał na imię mąż Louise. Po przekartkowaniu książki wiem już dlaczego. Elegancja to pewnego rodzaju dziennik prowadzony przez samą Louise. Na początku każdego rozdziału znajduje się fragment z poradnika, a potem wycinek z życia bohaterki, który jest odzwierciedleniem tego fragmentu. I przez cały ten czas Louise mówi o mężczyźnie, z którym ma dzielić życie "mój mąż". Ani razu nie wymienia jego imienia. Jest on dla niej tylko elementem życia, nie zaś osobą z którą chciałaby spędzić przyszłość. Pewnego rodzaju personifikacją instytucji małżeństwa. Nie jest już ważny jako osobny byt.

Spodziewałam się po Elegancji lekkiej i zabawnej powieści o ciuchach i mężczyznach. Zabawna rzeczywiście bywa, szczególnie, że Louise ma talent do popełniania gaf. Jednak głównie jest to książka o poszukiwaniu siebie i własnej akceptacji. Oczywiście nie są to filozoficzne rozważania nad egzystencją. Książka napisana jest w dość lekkim tonie, a jej czytanie jest samą przyjemnością.

Zaskakujące może być to, że Elegancja- poradnik, naprawdę istnieje, a Madame Dariaux jest od 1964 r., dla kolejnych pokoleń europejek, przewodniczką po świecie stylu. Kathleen Tessaro zaczerpnęła z tego przewodnika prawie wszystkie, znajdujące się na początku rozdziałów, przemyślenia i wskazówki. Przyznam, że mogą one stanowić inspirację, zaś sama Elegancja to lektura, po którą warto sięgnąć.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle

poniedziałek, 17 lutego 2014

Wyspa-marzenie? "Biała kobieta na zielonym rowerze"

Wyobraźcie sobie miejsce słoneczne, gdzie żar leje się z nieba i próżno szukać ochłody w cieniu. Dołóżcie do tego odmienną, trudną do zgłębienia kulturę. Brzmi zachęcająco? Możliwe, że tak chyba że mamy na myśli Trynidad drugiej połowy lat 50. XX wieku.

To miała być w miarę prosta historia (a przynajmniej taki wniosek wysnułam czytając opis na okładce). Młode, angielskie małżeństwo, George i Sabine, przybywa w 1956 r., na trzyletni kontrakt, na Trynidad. Są ostatnimi białymi kolonistami jacy tam dotarli. Ich przyjazd zbiegł się z początkiem ogromnych przemian jakie miały miejsce w tym kraju.Tę nową dla nich, absolutnie różną od Anglii ziemię, poznajemy dzięki Sabine. Nie do końca mamy jednak w rękach historię "oswajania" Trynidadu przez kobietę. Akcja książki zaczyna się współcześnie, w 2006 r., po to, by po pokazaniu nam wielu drastycznych scen zabrać nas do roku 1956 (i lat kolejnych) i ukazać co doprowadziło do późniejszych wydarzeń.

źródło
Biała kobieta na zielonym rowerze to historia nieszczęśliwej kobiety. I nieszczęśliwego kraju. Sabine nienawidzi wyspy od pierwszego wejrzenia. W przeciwieństwie do Georga nie ma tu pracy. Poznaje co prawda innych kolonistów, ale nie rozumie ich mentalności "białego człowieka". Marzy o powrocie do Anglii. Nie jest w stanie zrozumieć kraju, w którym sensację budzi jej pojawienie się na rowerze, gdzie staje się obiektem napaści tylko dlatego, że ma inny kolor skóry. W przeciwieństwie do niej George na Trynidadzie poczuł się kimś, zobaczył przed sobą perspektywy, których nie miałby w Anglii. Tu stać go było na to, żeby zostać posiadaczem ziemskim. Nie ma zamiaru wyjeżdżać, a odmienne zdanie żony uznaje za histerię. 

Poznajemy to małżeństwo w momencie kiedy mija 50 lat odkąd zamieszkali na Trynidadzie. Stali się sobie praktycznie obcy, przepełnieni niechęcią i pogardą. Wszystko to zmienia się kiedy George odkrywa listy, jakie jego żona pisałam przez lata do Erica Williamsa, pierwszego premiera Trynidadu. I w tym momencie poznajemy drugiego, głównego bohatera książki.

Tych z Was, którzy pomyśleli że chodzi mi o Williamsa spieszę wyprowadzić z błędu. "Postacią", która dominuje w powieści jest sam Trynidad. Dla Sabine jest on kobietą (wzgórza za jej domem przypominają leżącą, kształtną niewiastę), która ukradła jej męża. Dla Georga przyjacielem, dzięki któremu może realizować swoje rządzę. Dla kolonistów- chwilową przystanią. Natomiast dla rdzennych mieszkańców przez chwilę ma on twarz Erica Williamsa, który obiecuje im wolność i równość. 

Dawno nie czytałam tak pełnej emocji książki. I to niestety nie tych pozytywnych. W Białej kobiecie na zielonym rowerze próżno szukać osób szczęśliwych. Każdy walczy ze swoimi demonami, często przy tym pogrążając się w beznadziei. Przez to z jednej strony trudno było mi się oderwać od książki, a z drugiej przerywałam dość często lekturę, gdyż udzielała mi się ta atmosfera smutku i zwątpienia.

Biała kobieta na zielonym rowerze zdecydowanie nie jest książką łatwą. Opowiada o zdradzie, rasowej nienawiści, przemocy, powstawaniu nowego społeczeństwa i kraju. Myślę, że warto po nią sięgnąć.

piątek, 14 lutego 2014

Walentynkowe perełki z wyszukiwarki.

źródło
Dlaczego walentynkowe? Bo tym razem głównie miłości szukali ci, którzy trafiali na mojego bloga. Może nie tej najbardziej romantycznej, ale jednak.
Zdaję sobie sprawę, że sama ściągnęłam tych poszukiwaczy, tym postem. Ale nie spodziewałam się takich efektów (po poście obecnym zapewne takich "perełek" pojawi się jeszcze więcej, ale na przyszłość mam je zamiar ignorować- chyba że będą bardzo twórcze)


zdanie z wyrazem starowinka
To jest absolutnie banalne: Starowinka poszła do lasu.  Cóż to była za starowinka. Starowinka robi czapkę na drutach. Jeszcze dużo takich zdań mogę napisać. Mówiłam: banał. Na przyszłość poproszę trudniejsze słowo. Może coś w stylu "obabić"? Albo moich regionalizmów: "krańcówka" bądź "migawka"?

romans z kierowca na wycieczce
Mam tylko nadzieję, że nie w czasie jazdy.

porno instrukcje.com
Yyy, to chyba jednak nie u mnie. Tu jest cisza, spokój i kulturalne rozmowy. 

kucharz rucha szefową porno
Tak siedzę i się zastanawiam: ta szefowa to szefowa porno czy kucharza?

porno w zamku
Chyba "parno w zamku"? Chociaż wentylację tam zazwyczaj całkiem niezłą mieli.

chomik chiński pręgowany
O psach pisałam, chyba nawet coś o kotach, ale o chomikach? I to chińskich pręgowanych? Tak swoją drogą: znacie jakąś książkę, gdzie występuje chomik? Niekoniecznie chiński.

środa, 12 lutego 2014

Stosy zimowe

Ostatnie stosy pokazywałam Wam w listopadzie. Od tego momentu uzbierało mi się trochę książek.




Na początek cztery egzemplarze biblioteczne:
  1. Meredith Mileti, Szczęście na widelcu
  2. Kathleen Tessaro, Elegancja
  3. Tess Gerritsen, Chirurg
  4. Elizabeth Gaskell, Żony i córki 
  5. Lisa Chaney, Coco Chanel. Życie intymne (Od tego miejsca to moje nabytki upolowane na wielu okołoświątecznych promocjach.)
  6. ks. Józef Tischner, Ksiądz na manowcach
  7. Anne Sebba, Ta kobieta. Wallis Simpson
  8. Szymon Hołownia, Marcin Prokop, Wszystko w porządku
  9. Craig A. Monsson, Lubieżne mniszki
  10. Stephen Clarke, Paryż na widelcu
  11. Stephen Clarke, 1000 lat wkurzania Francuzów

I jak zwykle zapytam: polecacie którąś z nich szczególnie? A może którejś nie warto czytać?

sobota, 8 lutego 2014

Kobieta, którą kochają miliony. "Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn"

Nigdy nie byłam jedną z dziewcząt fascynujących się postacią Audrey Hepburn. Nie miałam jej podobizny na plakatach/kubkach/koszulkach itd. itp. I zawsze zastanawiałam się jak wielką osobowością musiała być, że ciągle, mimo iż od jej śmierci upłynęło ponad 20 lat, wzbudza tak ogromne zainteresowanie. Książka Donalda Spoto zaspokoiła moją ciekawość tylko częściowo (tylko że teraz zastanawiam się dla ilu z tych miłośniczek Audrey jest tylko ładną buzią z plakatu lub aktorką ze starego filmu, a ile rzeczywiście poznało jej życie).

Po raz pierwszy zagłębiłam się w biografię tej niezwykłej kobiety i przyznam, że wywarła na mnie wrażenie. Spoto opisuje życie Hepburn od jej najmłodszych lat. Pisze o rozbitej rodzinie, wojennym dzieciństwie spędzonym w Holandii, pomocy jaką 13-14- letnia dziewczynka niosła ruchowi oporu; o głodzie i ubóstwie, które stały się jej udziałem, a także o jej ogromnym marzeniu: tańczyć w balecie. Marzeniu, które nie mogło zostać zrealizowane.

źródło
Poznajemy Audrey Hepburn jako córkę, która nie otrzymuje wsparcia od matki, modelkę czy początkującą aktorkę, niepewną siebie i uczącą się dopiero zawodu. Towarzyszymy jej od jej pierwszego występu na scenie. Obserwujemy wzloty i porażki. Dostrzegamy jak kolejne role i kolejni ludzie zmieniają ją.

Zaskoczyła mnie przede wszystkim ogromna siła Audrey, połączona z, równie ogromną, niepewnością i samotnością, a także jej ogromna potrzeba miłości i posiadania rodziny, która determinowała wiele jej czynów. Nie spodziewałam się również, że osoba, która od tylu lat jest idolką kolejnych pokoleń kobiet  była tak skryta i skromna. Zaimponowało mi poświęcenie Audrey dla inicjatyw prowadzonych przez UNICEF. W jej działalności widać było prawdziwą pasję i wiarę w to co robi.

źródło
Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn to druga biografia gwiazdy filmowej, napisana przez Donalda Spoto, jaką miałam okazję przeczytać (o pierwszej pisałam tutaj). Po raz kolejny stworzył on książkę, która opowiada o charakterze danej osoby, jej wyborach, rzeczach dla niej ważnych, a jednocześnie nie zagłębia się w intymne szczegóły z jej życia. Nie ma w niej nachalnego wchodzenia z butami w czyjąś prywatność. Dzięki temu nie musiałam czuć się jak podglądacz. Tą biografią Spoto utwierdził mnie w przekonaniu, że potrafi stworzyć idealnie wyważoną książkę, w której romanse bohaterki nie przesłonią tego kim ona była, a jednocześnie czytelnik nie będzie miał wrażenia, że trzyma w rękach coś, co poddano cenzurze.

Biografia Audrey Hepburn to doskonała lektura nie tylko dla tych, którzy są fanami aktorki. To również okazja na podpatrzenie świata sprzed pół wieku. Polecam gorąco.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat


Książkę zgłaszam do wyzwania: Nie tylko literatura piękna.

czwartek, 6 lutego 2014

Nastolatek-socjopata. "Pan Potwór"

Możecie uznać, że jestem marudna, ale ostatnio często trafiam na książki, które mnie nie zachwycają. Albo wręcz robią wielkie nadzieje, a przynoszą rozczarowanie. Tak było z Panem Potworem. To następna powieść polecona mi w bibliotece, do której nie byłam przekonana w 100%. Ale pani bibliotekarka zachwalała, a okładka zapowiadała historię rodem z Zabójczych umysłów, których jestem fanką więc postanowiłam zaryzykować.

John Cleaver ma 16 lat, ale trudno go nazwać normalnym nastolatkiem. Mieszka na obrzeżach małej mieściny z matką i pomaga jej w prowadzeniu rodzinnego interesu, jakim jest, znajdujący się w domu, dom pogrzebowy. Jednak to nie balsamowanie zwłok jest największym dziwactwem Johna, a fakt, że siedzi w nim socjopata, który z czasem może się stać seryjnym mordercą. To właśnie jego chłopak nazwał Panem Potworem

Pan Potwór marzy o znęcaniu się nad ludźmi i stara się przejąć kontrolę nad bohaterem. Jednak John usilnie trzyma go w ryzach. W tym celu stworzył nawet listę zasad, których przestrzeganie zapewnia wszystkim bezpieczeństwo. Jednak kiedy kilka miesięcy wcześniej w Clayton zaczął grasować seryjny morderca pozwolił on swojej gorszej stronie przejąć panowanie- znalazł go i zabił. Od tego czasu Pan Potwór coraz bardziej łaknie krwi, zaś w miasteczku pojawia się kolejny zabójca, który wyraźnie chce przekazać Johnowi jakąś wiadomość.

źródło
Na pewno ogromnym plusem tej książki jest to, że patrzymy na wydarzenia oczami głównego bohatera. Dzięki temu możemy przyjrzeć się wszystkim jego rozterkom i podglądać wewnętrzną walkę jaką toczy ze swoją mroczną stroną. Za jej kolejny plus mogę uznać to, że zaskoczyło mnie rozwiązanie zagadki i kilka ostatnich scen nie pozwalało mi się oderwać, ale...

Spodziewałam się kryminału (owszem z drastycznymi scenami), w którym autor spróbuje odkryć tajniki chorego umysłu. Książki pełnej napięcia, niuansów, takiej którą trudno odłożyć jest na półkę (czegoś w stylu najlepszych thrillerów duetu Preston i Child). Z kolei Dan Wells zaserwował mi: nudny "wstęp" trwający przez pół książki, podczas którego bohater opowiada w kółko o tych samych emocjach i wydarzeniach, a także krwawą jatkę stanowiącą zlepek tortur z mało ambitnych horrorów. Zaś ostatecznie zniechęcił mnie czymś innym: poprzedni morderca był demonem. Nie mógł żyć bez organów zabieranych ofiarom, a kiedy John go zabił jego ciało się rozpuściło. I teraz też chłopak szuka demona. Istoty nadprzyrodzonej...

Pan Potwór to druga część historii Johna. Pierwsza opowiada, o wspominanej przeze mnie, sprawie serii morderstw sprzed kilku miesięcy. Czytałam tylko Pana Potwora i nie miałam żadnych problemów z odnalezieniem się w fabule. Także bez obaw można sięgać po którąkolwiek książkę z serii.

Ja pozostaję rozczarowana. Byłam nastawiona na psychologiczny portret seryjnego mordercy. Otrzymałam opowieść o potworach. Za inne książki Dana Wellsa podziękuję.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Historia z trupem