czwartek, 27 marca 2014

Przesadziłam z odmóżdżaniem. "Oszaleć z miłości"

Zauważyliście zapewne, że ostatnio często sięgam po babską literaturę. To efekt godzin spędzanych w lekarskiej poczekalni i faktu, że w tak niesprzyjającym środowisku, łatwiej czyta się jednak książki niezbyt skomplikowane. Tym razem jednak przesadziłam.

Birdie, bogata dziedziczka fortuny wyrosłej na hotelach i polach golfowych zakochała się w przystojnym aktorze, Deanie. A jako że zawsze zdobywa ona to, czego pragnie, za cel stawia sobie poderwanie go. Niestety Birdie jest znana z dwóch rzeczy: tego, że jest znana i absolutnego braku stylu (jej dziadek dołożyłby do tej listy głupotę, zaś asystentka zdzirowatość, ale o tym nie mówi się publicznie). Motywacja dziewczyny jest tak wielka, "przypadkiem" wjeżdża ona (kilkukrotnie) w samochód Deana. Może nie jest to najlepszy sposób zawierania znajomości, ale idący za radą swojego agenta chłopak, decyduje się na kilka randek. Birdie jest przekonana, że znalazła miłość. Zerwanie jest dla niej ogromnym zaskoczeniem i ciosem. Postanawia ratować swój związek.

źródło
Jej pomysły są, łagodnie mówiąc, nierozsądne. Zaś ich eskalacją zlecenie porwania samej siebie przypadkowo poznanemu "specjaliście". Splot wypadków prowadzi do tego, że grup porywaczy jest więcej niż jedna, a galimatias sprawia, że doskonały plan okazuje się mieć wady. 

Do tego momentu miałam serdecznie dość Birdie. Jest ona jedną z tych bohaterek, których bardzo nie chciałabym spotkać w realnym życiu. Skrajnie egoistyczna osoba pod wpływem szoku ulega przemianie. Niby banał i szczyt naiwności, ale od tego momentu książkę czyta się zdecydowanie lepiej. I nie dlatego, że bohaterka robi się bardziej pozytywna, ale przede wszystkim dlatego, że fabuła wychodzi poza schemat "kocham Deana, zrobię wszystko by z nim być". Ośmielę się nawet stwierdzi, że Birdie zaczęła myśleć.

źródło
Czytając Oszaleć z miłości miałam ciągle przed oczami taką, stereotypową, bogatą "blondynkę" z amerykańskich, nieambitnych komedii. I właśnie, taka jak te komedie, jest ta książka. Niby zabawna, ale jak bohater nie przypadnie do gustu to całość raczej irytuje niż śmieszy. Mnie, niestety, Birdie irytowała. Szczególnie, że Manby bardzo usilnie się starał żeby nie wzbudziła ona ani jednego ciepłego uczucia. Do wszystkich wymienianych wcześniej przez mnie "zalet" bohaterki należy dorzucić jeszcze jej absolutnie okropne stroje (pieczołowicie opisywane przez autora), a także naiwność i brak stylu. Wszystko to sprawia, że nie czuję się zachęcona do sięgnięcia po kolejne powieści Chris Manby. Za to po takiej ilości "odmóżdżaczy" nie mogę się jakiejś "cięższej" książki doczekać. Oszaleć z miłości przeważyło szalę. 

Książkę zgłaszam do wyzwań: Grunt to okładka, Od A do Z

wtorek, 25 marca 2014

Magazyn modowy. "Letni staż"

Na pewno czasem macie tak, że sięgając po kolejną książkę odkrywacie, że: "to już było". Z innymi bohaterami, w innym miejscu i pod inną okładką. Takie właśnie refleksje nawiedzały mnie podczas czytania Letniego stażu. Książki, która swoją drogą, wyszła spod pióra lubianych przeze mnie: Carrie Karasyov i Jill Kargman.

Kira, zainteresowana modą dziewczyna, trafia na staż do jednego z najbardziej poczytnych czasopism na jej temat. Jej pragnieniem jest dostać się pod skrzydła, budzącej grozę, redaktor naczelnej. Jednak miejsce to jest z góry zarezerwowane dla Daphne- córki właściciela pisma, przywódczyni kliki "popularnych", istoty uważającej się za centrum wszechświata i niezainteresowanej pracą. Zignorowałaby ona Kirę gdyby nie to, że pomiędzy dziewczyną i chłopakiem Daphne zaczęła rodzić się przyjaźń. A że wrogów należy trzymać jak najbliżej...

Jeżeli czytaliście Diabeł ubiera się u Prady i oglądaliście Wredne dziewczyny (lub inny z tego typu filmów) to niewiele Was w tej książce zaskoczy. No może wyjątkiem będzie, pojawiający się znikąd, Matt- wielbiciel Kiry. Poza tym jest dość schematycznie: szefowa, której wszyscy się boją; klika bogatych dziewczyn, które rządzą wszystkimi; przystojniak, w którym kocha się bohaterka, a wszystko to w świecie pięknych i bogatych, gdzie podstawowym obowiązkiem jest bywanie na imprezach i udzielanie się towarzysko.

źródło
Jednak było też w tej książce kilka rzeczy zaskakujących. Tutaj na plan pierwszy wybijał się zdrowy rozsądek Kiry, które nie rzuciła się na oślep w nowe życie, ale przygląda mu się krytycznie i ocenia je. Może autorki chciały w ten sposób pokazać swoim (zazwyczaj bardzo młodym czytelniczkom) dobrą drogę? Nietypowi mieli być również, w zamyśle pisarek, współlokatorzy dziewczyny, ale tutaj trochę im nie wyszło.

Letni staż to nie jest książką, o której dałoby się wiele napisać. Zdecydowanie jest to lektura na odprężenie, skierowana raczej do młodszego odbiorcy. Sądzę, że gdybym była w wieku bohaterów, czyli miała te 18- 19 lat, to lektura zainteresowałaby mnie dużo bardziej. Jako że mam troszkę więcej i podobnych książek przeczytałam już całkiem sporo, to Letni staż nie wywarł na mnie zbyt dużego wrażenia. Owszem, przyjemna powieść, którą czytało się szybko i równie szybko się o niej zapomni. 

To co utkwi mi w pamięci na dużej to definicja "hipstera" zamieszczona w książce. Mianowicie ma on być: zapalonym miłośnikiem jazzu; osobom zamiłowaną w rzeczach modnych i eleganckich, w nowościach.

Mimo wszystko, jeśli macie te 17-22 lata i nie czytaliście zbyt dużo książek tego typu, to Letni staż może przypaść Wam do gustu.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Grunt to okładka

niedziela, 23 marca 2014

Nonna wkracza do akcji. "Kuchnia Franceski"

Spotykacie czasem książki, podczas lektury których macie wrażenie, że ktoś okrył Was ciepłym kocem, dał kubek z herbatą i sprawił, że wokół zapanował spokój? Dla mnie jedną z takich stała się właśnie Kuchnia Franceski.

Franceskę poznajemy w nietypowych okolicznościach. W samolocie. Jest przerażoną starszą panią, która wraca z wizyty u córki i wnuków. Boi się latać, więc w ręku trzyma różaniec i rodzinne zdjęcia. Wydaje się być krucha. Ten pogląd na jej temat zmieniłam dość szybko. Gdyż okazało się, że kiedy Franceska ma pod stopami ziemię jest wręcz nie do zdarcia. Mieszka w Nowej Anglii, z trójki dzieci w pobliżu zamieszkuje jedynie jej syn, czuje się samotna i strasznie się nudzi. I to właśnie nuda popchnęła ją do tego, żeby zostać nianią dla dwójki dzieci. Wychowywanych przez samotną matkę Lorettę: 9-letniego Willa i 12-letniej Penny.

Początki współpracy do najłatwiejszych nie należą. Dzieciom trudno jest zaakceptować fakt, że opiekuje się nimi starsza pani, zaś Franceska nie może się pogodzić z tym, że Lotta karmi rodzinę mrożonkami, a ona, nie chcąc być namolną, nie może nic ugotować. Zmienia się to z upływem czasu. 

źródło
Franceska staje się dla spragnionych uczucia dzieci wymarzoną babcią. Piecze ciasteczka, gotuje pyszne, włoskie dania, wysłuchuje zwierzeń, doradza, koi awantury. A przy tym jednocześnie jest osobą z charakterkiem. Ma nietypową umowę ze swoimi podopiecznymi: ona piecze pyszności, oni sprzątają pokoje/odkurzają/zmywają itd. Z dnia na dzień stają się dla siebie rodziną. Również dla Lotty jest ona kimś ważnym, kimś kto pomaga jej uporządkować życie.

Tytułowa bohaterka mnie zachwycała. Jej spowiedzi (i nieodłączna i niezmienna pokuta) poprawiały mi humor. Podobnie zresztą jak fakt, że zauważała rzeczy, których miała nie zauważyć i stwarzała przedziwne sytuacje. Zapewne życie z nią nie byłoby takie łatwe (możliwe wręcz, że byłoby bardzo trudne), ale czytając Kuchnię Franceski pozazdrościłam dzieciom takiej nonny.

źródło
Kuchnia Franceski jest jak włoska kuchnia: różnorodna. I bawi i smuci, skłania do zatrzymania się w biegu i odłożenia mrożonek z powrotem do zamrażalnika. Oczywiście nie jest to powieść, która zaskoczy zakończeniem. Tego czytelnik może domyślić się już po kilku stronach. Za to potrafi zadziwić sposobami, jakimi do tego zakończenia dotrzemy. 

Niejednokrotnie na blogu dawałam wyraz mojej miłości do Włoch i książek z gotowaniem w tle. Dlatego też nie mogłam przejść obojętnie wobec takiej pozycji. Jednak tych, którzy nie przepadają za książkami obracającymi się wokół jedzenia pragnę uspokoić: tutaj tego gotowania nie ma wiele. 

Jakiś czas temu natknęłam się na niepochlebną opinię o jednej z książek Petera Pezzeli. Mianowicie chodziło o Lekcje włoskiego. Była ona na tyle odstraszająca, że zrezygnowałam z lektury. Teraz cieszę się, że przypadkiem w moje ręce trafiła Kuchnia Franceski. I jestem zdecydowana sięgnąć po inne książki autorstwa Pezzelego. Lubię jak ktoś robi mi herbatę i otula kocem.

czwartek, 20 marca 2014

Duże dziecko. "Najlepsze dla mężczyzny"

Kiedy w rodzinie pojawia się dziecko wszystko się zmienia. Świat staje na głowie, obowiązków przybywa, a doba się kurczy. Kiedy jednak pojawia się ich dwójka wszystko to komplikuje się jeszcze bardziej. Nie wszyscy potrafią zaakceptować te zmiany. Michael należy do jednej z takich osób.

Mieszka on wraz z żoną i dwójką dzieci na jednym z przedmieść Londynu. Z pozoru tworzą oni idealną, kochającą się rodzinę. Catherine oddaje się prowadzeniu domu i wychowywaniu dzieci, zaś Michael robi wrażenie najlepszego ojca na świecie. Zawsze ma mnóstwo cierpliwości, a zabawa z potomstwem sprawia mu radość. Catherine jednak nie wie, że kiedy znudzi się on tym wszystkim, udaje się na drugi brzeg Tamizy do swojego drugiego życia.

Drugie życie mężczyzny, czyli jak myśli jego żona praca którą wykonuje przez kilka dni i nocy w tygodniu, to życie kawalerskie. Michael wynajmuje mieszkanie razem z trzema innymi mężczyznami koło 30. Na pracę poświęca kilka godzin, a potem: odsypia, spędza czas ze współlokatorami, chodzi na imprezy- odpoczywa od żony i dzieci. A wszystko to z "myślą o rodzinie". Kiedy jednak Catherine komunikuje mu, że jest w kolejnej ciąży, a bank coraz częściej przesyła powiadomienia o niespłaconych ratach, Michael zaczyna zauważać, że jego idealny świat powoli się wali.

źródło
Dawno temu czytałam inną z książek Johna O'Farella: Może zawierać orzeszki i przyznam, że była ona zdecydowanie lżejsza i zabawniejsza. Nie tylko dla mężczyzny to próba zmierzenia się z kryzysem wieku średniego lub też problemami wieku dorastania u dorosłego mężczyzny. Michael mnie irytował. Był takim wiecznym Piotrusiem Panem wierzącym, że jakoś się ułoży i ignorującym zarówno swoją żonę, dzieci jak i ojca. Miałam wrażenie, że jest taką trochę amebą, niezdolną do głębszych uczuć czy refleksji. Jak coś nie było zabawne to nie poświęcał temu czasu.

źródło
Zresztą nie tylko Michael mnie do siebie nie przekonał. Chyba nie było bohatera, który by przykuł moją uwagę na dłuższy czas. Miałam odczucie, że O'Farrell miał na każdego z nich pomysł, stworzył ich szkice i te szkice zamieścił w powieści. Nigdy nie posunął się do tego, żeby uczynić z nich postacie, które wydawałyby się realne.

Jak już pisałam, spodziewałam się zabawnej książki, trochę komedii pomyłek, trochę satyry na mieszczańskie życie w domowych pieleszach. Niestety dostałam powieść, która sili się na bycie śmieszną. I z rozczarowaniem przyznam, że niezbyt często się jej udaje. Także tym razem zachęcać do lektury nie będę.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle

poniedziałek, 17 marca 2014

Towarzysząc lordowi sekretarzowi. "Na szafocie"

Czasem zastanawiam się ile książek można napisać o najbardziej kochliwym z władców, na ile różnych sposobów można opowiedzieć historię Henryka VIII i jego żon (a szczególnie Anny Boleyn) i kiedy zaczną mnie takie powieści nudzić. Na pewno nie tym razem.

Na szafocie to opowieść o rodzącym się uczuciu Henryka (choć osobiście powątpiewam, że był on do jakichkolwiek uczuć zdolnym) do Joanny Seymour i związanym z tym upadku Anny Boleyn. Król, nie mogąc doczekać się męskiego potomka, traci serce do swojej charakternej żony i zakochuje się w jej absolutnym przeciwieństwie: Joannie. W związku z tym stawia przed swoim sekretarzem, Tomaszem Cromwellem niełatwe zadanie, wyplątania go z poprzedniego małżeństwa. Jak to wszystko się skończyło nie jest chyba dla nikogo tajemnicą. Sprawy potoczyły się szybko i Anna, a wraz z nią jej najbliższe otoczenie, oddała głowę.

Zazwyczaj wszystkie książki, które opowiadają o dworze Tudorów pisane są z perspektywy zamieszkujących go kobiet. W ten świat jesteśmy zabierani przez dworki, księżniczki, byłe/przyszłe/obecne królowe i patrzymy na niego ich oczami. Teraz było jednak inaczej. Na szafocie nie jest pamiętnikiem czy wspomnieniem żadnej z dam. Tym razem czytelnik jest cieniem Tomasza Cromwella, dzięki czemu może przypatrzeć się z bliska czynnikom, które doprowadziły do procesu. Dużo mniej jest tu porywów serca, a więcej zbierania informacji i gry politycznej. 

źródło
Trudno mi było przekonać się do stylu pisania Hilary Mantel. Autorka nie oddała głosu Cromwellowi, a jednocześnie sprawiła, że towarzyszymy mu krok w krok i to on jest naszym punktem odniesienia. Co prowadziło do sytuacji, gdzie ginęłam w toku rozmowy. Szczególnie, że Mantel potrafi pisać o lordzie sekretarzu przez długie fragmenty ani razu nie używając jego imienia czy tytuły. Kiedy jednak przyzwyczaiłam się do faktu, że wszystkie bezosobowe określenia w dialogach odnoszą się do niego, Na szafocie pochłonęło całą moją uwagę.

źródło
Kiedy, jakiś czas temu, pokazywałam stos, w którym znalazło się Na szafocie wszyscy polecali mi tę książkę, zaznaczając przy tym, że jest to kontynuacja W komnatach Wolf Hall. Mój pierwotny zamysł był taki, że zacznę od części pierwszej, żeby dostać całą historię. Niestety W komnatach Wolf Hall jest objęte klątwą książek, które mam na własność- nigdy nie ma na nie czasu. Stąd też przeczytałam na razie jedynie Na szafocie i muszę przyznać, że broni się ono jako samodzielna książka. Owszem, część pierwsza bywa wspominana, ale rzadko i w sposób nie wpływający na odbiór części drugiej. 

Książka jest wciągająca i, pomimo tego, że zakończenie historii znane jest nam z góry, trudno jest się od niej oderwać. Polecam wszystkim, a szczególnie tym którzy mają ochotę na powieść historyczną nie będącą głównie romansem.

Książkę zgłaszam do wyzwań: Grunt to okładka, Historia z trupem, Klucznik

niedziela, 16 marca 2014

Mam dwa latka...

...dwa i pół
sięgam brodą ponad stół.

Myślę, że ciąg dalszy tej poezji sobie odpuszczę :) W każdym razie jestem z siebie dumna: w tym roku udało mi się nie przegapić urodzin bloga (ale w zeszłym roku zapomniałam nawet o swoich, tzn. zapomniałabym gdyby nie obchody katastrofy smoleńskiej, więc czuję się usprawiedliwiona). 
Zanim jednak przejdę do rzeczy najprzyjemniejszej to trochę liczb. Przez te dwa lata napisałam 225 postów (nie licząc tego), z czego 200 dotyczyło książek. Nawiązałam też 3 współprace, z których bardzo się cieszę. W tym czasie odwiedziliście mnie ponad 31 tys. razy i pozostawiliście po sobie ponad 1700 komentarzy. Za tę obecność Wam dziękuję i dla wszystkich miłych gości mam tort (przepis pochodzi stąd). Proszę częstować się śmiało.


Skoro się posilacie, to ja jeszcze w kilku słowach napiszę co planuję na rok kolejny. Na pewno trwać będzie dalej wyzwanie Nie tylko literatura piękna, dalej będę czytać wszelkiego rodzaju powieści historyczne, kryminały i amerykańskie czytadła (i dalej nie znajdziecie u mnie żadnej recenzji książki s-f). Mam nadzieję, że pozbędę się lenia, który towarzyszy mi od kilku miesięcy i nie tylko będę regularniej pisać, ale też regularniej bywać u Was. 
Hm, a więc jeszcze tylko rok i dama będzie mogła iść do przedszkola.

niedziela, 9 marca 2014

Stos tyci tyci

Tym razem niewielki stosik biblioteczny z raczej babskimi lekturami.



  1. Chris Manby, Oszaleć z miłości
  2. Peter Pezzelli, Kuchnia Franceski
  3. John O'Farrel, Najlepsze dla mężczyzny
  4. Carrie Karasyov, Jill Kargmann, Letni staż
  5. Mary Jane Beaufrand, Primavera

piątek, 7 marca 2014

Miłość odbita w soczewce. "Śluby innych ludzi"

Śluby innych ludzi to miała być kolejna, po Wilkach w modnych ciuszkach wypoczynkowa lektura. Spojrzałam na tytuł i okładkę i uznałam, że inna być nie może. Jednak była (czym jestem w dalszym ciągu zdziwiona).

Laurie pracuje jako fotograf ślubny. Od lat towarzyszy młodym parom w najszczęśliwszym dniu ich życia. Sama jednak nie zaznała szczęścia. Jej małżeństwo okazało się ogromną pomyłką i szybko zostało zakończone rozwodem. Od tego czasu Laurie pozostaje sama, poświęcając się całkowicie swojej pracy. Nie ma zamiaru zmieniać tego stanu aż do chwili kiedy na jednym ze ślubów zauważa nieproszonego gościa, mężczyznę którego widywała już na innych uroczystościach. Nie spodziewa się, że tajemniczy nieznajomy zamiesza w jej życiu. 

Gdyby na tym poprzestać książka rzeczywiście miałaby szansę stać się kolejną romantyczną historią (komedią?), którą szybko się czyta i równie szybko zapomina. Jednak Noah Hawley dołożył do niej coś więcej. Laurie to nie tylko samotna rozwódka. To kobieta, która próbuje zrozumieć i pokazać miłość. A najlepszym dla niej środkiem wyrazu są fotografie. Dlatego też tworzy cykl zdjęć pokazujących różne stadia uczucia. Udaje się z aparatem na ślub, salę rozwodową, na zakupy ze szczęśliwą rodziną i z prześladowcą na szpiegowanie jego ofiary. Do swojego studia zaprasza wdowy, rozwodników, katów i "rozbijaczy małżeństw". 

źródło
Początkowo Laurie wydawała mi się osobą niestabilną emocjonalnie, może z jakimiś problemami psychicznymi. Jednak kiedy czytałam jej opowieść o dziwnym dzieciństwie i tym jakie spustoszenie emocjonalne poczyniły w niej zachowania jej rodziców, zaczynałam rozumieć jej postępowanie. Z kolei praca nad cyklem fotografii i znajomość z Gilliganem pozwalają jej opuścić bezpieczny kokon, który sobie uwiła.

Śluby innych ludzi to opowieść o dwóch zagubionych, nieszczęśliwych osobach. Zarówno Laurie, jak i Gilligan przeżyli stratę kogoś bliskiego, nie potrafią poradzić sobie z własnymi emocjami i stają się bezradni wobec tego co czują. To zdecydowanie nie jest radosna i bajkowa książka. Wręcz przeciwnie. Czytając ją, momentami miałam wrażenie, że dla bohaterów już jest za późno na szczęście, że są oni tak zastali w swoim smutku i samotności, że tej sytuacji nie da się zmienić. Lub że po prostu się do niej przyzwyczaili i nie chcą jej zmieniać.

źródło
Noah Hawley jest scenarzystą, producentem filmowym (odkryłam przy okazji, że to jemu zawdzięczam jeden z moich ulubionych seriali: Kości), muzykiem i fotografem. Jego debiut pisarski A conspiracy of Tall Men został przeniesiony na ekran. Taki sam los ma spotkać Śluby innych ludzi.

Jeśli macie ochotę na niezbyt cukierkową książkę o miłości, to zdecydowanie sięgnięcie po Śluby innych ludzi jest dobrym pomysłem.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Grunt to okładka

środa, 5 marca 2014

Projekt sezonu. "Wilki w modnych ciuszkach"

Potrzebna mi była ta książka. Od jakiegoś czasu wręcz łaknęłam takiej powieści jak kania dżdżu. I pomimo tego, że trochę wstyd pokazać się z czymś co ma tak różową okładkę, czytałam ją jak szalona.

Julia przyjechała do Nowego Jorku z prowincjonalnego miasteczka w Kalifornii. Marzyła, że zostanie projektantką biżuterii, jednak na razie poprzestaje na pracy w salonie jubilerskim. Wszystko zmienia się kiedy dostarcza naszyjnik na ślub dziedziczki salonu. Zostaje ona dostrzeżona zarówno przez samą Lell- pannę młodą jak i jej przyjaciółki. Kobiety dostrzegają w Julii szyk, wyczucie stylu i potencjał. Postanawiają, niezależnie od siebie, że będzie ona ich nowym projektem. 

I Lell i Polly postanawiają wprowadzić Julię do nowojorskiej society i uczynić z niej gwiazdę sezonu. Lell daje jej wyższe stanowisko, zaś jednym ze związanych z awansem obowiązków czyni bywanie na przyjęciach i bankietach. Oczywiście, żeby Julia mogła godnie reprezentować firmę, udostępnione jej zostaję ubrania znanych projektantów i droga biżuteria. Warunek jest tylko jeden: musi być na każde skinienie szefowej i nowe obowiązki powinna przedłożyć nad życie prywatne. Z kolei Polly już od pierwszych stron jawi się jako intrygantka i manipulatorka i te właśnie talenty wykorzystuje do sterowania dziewczyną.

źródło
Oczywiście Wilki w modnych ciuszkach absolutnie nie są odkrywczą czy głęboką książką. To kolejny odmóżdżacz z akcją dziejącą się na Manhattanie wśród znanych i bogatych. Po raz kolejny zajrzałam do świata, w którym praca jest tylko fanaberią, miłość ustępuje pożądaniu bądź interesom i tak naprawdę to wszystko jest na sprzedaż. Julia przypomina trochę Andreę z książki Diabeł ubiera się u Prady. Też jest kimś z zewnątrz, kimś kto widzi śmieszność swojego nowego otoczenia, a jednocześnie daje się wciągnąć w ten dziwny świat.

Jak łatwo się domyślić Wilki w modnych ciuszkach to książka lekka, łatwa i przyjemna. Jest i zabawnie (w końcu Julia ma dość trafne obserwacje na temat swoich nowych znajomych i chętnie dzieli się nimi ze współlokatorem), i strasznie (znudzonych kobiet należy się bać, gdyż mogą, dla rozrywki, wepchnąć nóż w plecy), i romantycznie. W końcu czym by była taka powieść bez miłości?

źródło
Wilki w modnych ciuszkach to moje nie pierwsze (i na pewno nie ostatnie) spotkanie z Carrie Karasyov i Jill Kargman. Czytałam zarówno książki pisane przez obie autorki, jak i te autorstwa same Kargman i zawsze dostawałam od nich to czego pragnęłam: rozrywkę i wytchnienie. I właśnie dlatego pisałam na początku, że potrzebowałam tej powieści. Po kilku książkach, które okazywały się trudne, ponure czy przerażające tym razem udało mi się przeczytać coś co poprawiło mi humor i ubarwiło dzień. Dlatego też polecam Wilki w modnych ciuszkach tym, którzy pragną zanurzyć się w blichtrze i bajkowym współczesnym świecie.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Grunt to okładka

wtorek, 4 marca 2014

Chłopak z gitarą..."Nie ufaj nikomu"

Nie ufaj nikomu to moje pierwsze, ale na pewno nie ostatnie, spotkanie z Nicci French i ich kryminałami (?), thrillerami (?).

Na początku bardzo mnie ta książka irytowała. Wszystko przez to, że autorzy podzielili akcję na "przed" i "po" przez co jednocześnie jesteśmy w dwóch różnych momentach tej samej historii. Co chwilę przeskakujemy pomiędzy nimi. Retrospekcje, dla których punktem wyjścia jest zbrodnia czy sytuacja kryzysowa, zawsze mnie strasznie drażnią. Wszystko przez to, że chcę jak najszybciej poznać zakończenie historii, a oddalam się od niego, powracając do jej początków. Tym razem było trochę inaczej, gdyż jednocześnie się i cofaliśmy i wybiegaliśmy w przód.

Oczywiście "punktem zero", od którego rozpoczynają się obie opowieści, jest zbrodnia. Pewnego wieczoru Bonnie Graham dzwoni do swojej przyjaciółki Soni, prosząc żeby ta pomogła jej z pewnym kłopotem. Nie wspomina jednak, że tym kłopotem jest trup leżący w saloniku mieszkania koleżanki Bonnie. Oto, na dywanie, spoczywa Hayden- niedoszła gwiazda rocka, mężczyzna, który dołączył do amatorskiego zespołu organizowanego przez Bonnie i stał się przyczyną wielu niesnasek. Teraz jest on już zupełnie niegroźny, zaś przed przyjaciółkami stoi dylemat: co zrobić z ciałem. Postanawiają się go pozbyć, tak aby nikt nie dowiedział się o śmierci Haydena i żeby żadne tropy nie prowadziły do nich.

źródło
Nicci French dzielą się z czytelnikiem tylko urywkami informacji. Wrażenie dezinformacji spotęgowane jest dodatkowo zarówno przez, wspomniane wcześniej, przeskakiwanie pomiędzy teraźniejszością, a przeszłością, jak i fakt, że widzimy świat oczami Bonnie, która nie do końca wie co się wydarzyło. Poza tym, dzięki temu, zostajemy wciągnięci w jej gonitwę myśli i wyrzutów sumienia. A Bonnie wyraźnie nie radzi sobie z zaistniałą sytuacją. Z kolei Sonia jest jej zdecydowanym przeciwieństwem. I tak jak gorączkowe reakcje Bonnie były normalne, tak zimne i trzeźwe podejście Soni przyprawiało mnie o ciarki.

Właśnie dzięki bohaterom Nie ufaj nikomu przesycone jest tą tytułową nieufnością. Przyjaciel może okazać się wrogiem, a ktoś komu ufaliśmy zagrożeniem. Nic nie jest jasne. Nie ma prostych wyjaśnień. Nawet to, co przez większość książki wydawało mi się być pewnikiem okazało się jedynie ułudą. Autorzy trzymają nas w niepewności do ostatniego zdania, a możliwe, że nawet dłużej. Nawet po odłożeniu książki nurtuje mnie pytanie: "jak to się wszystko skończyło?".

Nicci French to tak naprawdę dwie osoby: Nicci Gerard i Sean French, małżeństwo, które razem pisze i wydaje thrillery psychologiczne. Pierwszą wspólną książkę napisali 16 lat temu, w 1997 r. Od tego czasu ich powieści zyskują coraz większe uznanie czytelników na całym świecie. Chętnie dołączę do grona wielbicieli ich twórczości i sięgnę po kolejne ich książki.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat


Książkę zgłaszam do wyzwania: Historia z trupem