niedziela, 27 kwietnia 2014

Stos prawie romantyczny

Ostatnio te moje stosy są niewielkie. Na pewno ostatnio udało mi się ograniczyć książkowe zakupy, co ma na to duży wpływ. Poza tym często wymieniam w bibliotece pojedyncze książki, a przecież stos z dwóch powieści to nie stos. 
Tym razem też z ilością nie poszalałam, ale mam nadzieję na ciekawe lektury.



  1. Karen Doornebos, Dama w opałach
  2. Zoe Fishman, Kwestia równowagi
  3. Kimberley Freeman, Wzgórze dzikich kwiatów
  4. Leslie Daniels, W łóżku z Nabokovem
  5. Glenn Cooper, Biblioteka umarłych
  6. Jacek Piekara, Sługa boży
Tradycyjnie spytam: polecacie coś? Czytaliście? Zrobiło na Was wrażenie?

sobota, 26 kwietnia 2014

Wyleczyć złamane serce. "Szczęście na widelcu. Powieść w pięciu daniach."

Znowu powracam do gatunku, który mogłabym nazwać "powieścią kuchenną". Dzięki Szczęściu na widelcu. Powieści w pięciu daniach będę się, po raz kolejny, obracać w kręgu włoskich potraw.

Tym razem historia zaczyna się od niewielkiej włoskiej restauracji znajdującej się w Nowym Jorku. Jej właścicielami (i szefami kuchni) jest młode małżeństwo. Jeszcze niedawno ramię w ramię pracowali w Grappie, teraz jednak uległo to zmianie. Mira odkrywa, że w czasie kiedy ona chodziła w ciąży i zajmowała się nowo narodzoną córeczką, jej mąż Jack, nawiązał romans z jedną z pracownic trattorii. Niestety prawda ta spada na nią dość brutalnie: nakrywa kochanków w swoim biurze. Jej żywiołowa reakcja zaprowadza ją przed sąd i na terapię, a ostatecznie zmusza do powrotu do rodzinnego Pittsburgha.

źródło
Tam wśród rodziny i starych/nowych przyjaciół Mira stara się poukładać swoje życie na nowo. Nie jest to łatwe gdyż wraz z rozwodem i utraceniem ukochanej restauracji kobieta utraciła również zapał do działania. Nagle, po raz pierwszy od lat, zostaje szefem kuchni jedynie w rodzinnym domu. Każdemu z etapów jej przemiany "patronuje" inne danie.

Tych, którzy nie przepadają za książkami o gotowaniu spieszę uspokoić, że samego przygotowania potraw nie ma w Szczęściu na widelcu zbyt dużo i na pewno nie dominuje ono nad fabułą. Zdecydowanie jest to przyjemna powieść obyczajowa z lekkim romansem w tle. 

źródło
Z lekkim dlatego, że Mira przeprowadzkę widzi jako stan tymczasowy i nie w głowie jej nowi mężczyźni. Skupia się za to na swojej córce i układaniu rodzinnego życia. Chociaż muszę przyznać, że wątkiem romansowym, choć niewielkim, udało się mnie autorce zirytować (?), zaskoczyć (?). W pewnym momencie poznajemy dwóch uroczych mężczyzn starających się o względy Miry. Po czym, nagle, jeden z nich znika ze stron książki. Jak kamfora. Miałam takie uczucie jakby autorka po prostu pisząc zapomniała o jednym z wątków i jednym z bohaterów.

Ale to zapomnienie to chyba największe potknięcie jakie znajdziecie w tej książce. Poza tym jest ona kolejną powieścią wciągająca czytelnika i pozwalającą na miłe spędzenie czasu. Dlatego też żałuję, że jest to jedyna powieść Meredith Mileti.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Gdyby Jane Austen żyła dzisiaj... "Duma, uprzedzenie i gra pozorów"

Która z nas nie czytała/oglądała Dumy i uprzedzenia? I która przez chwilę nie zamarzyła, żeby żyć w świecie Jane Austen, bo "dziś już takich romansów nie ma"... Choć z drugiej strony ci jej bohaterowie potrafili być bardzo irytujący.

Tym razem jednak udamy się nie na angielską prowincję z początków XIX wieku, ale do całkiem nam współczesnego Londynu. Tam to, w ramach akcji charytatywnej, ma zostać zaprezentowana na scenie teatru Duma i uprzedzenie. Reżyserowania sztuki podjął się sławny aktor i bożyszcze tłumów: Harry Noble, zaś do wystąpienia w przedstawieniu zaproszeni zostali zarówno zawodowi aktorzy jak i "zwykli ludzie" związani jakoś ze sztuką i kulturą. Jedną z nich jest Jasmin Field, felietonistka, która już od pierwszej chwili poczuje do Nobla żywą niechęć, i która zostanie wybrana do roli Elizabeth Bennet.

Dla tych, które miały kontakt z Dumą i uprzedzeniem fabuła tej powieści  nie będzie zbytnim zaskoczeniem. Ale autorka pokazuje nam ją w całkiem świeży sposób. Sprawia, że bohaterowie nie wydają się być przeniesionymi o 200 lat aktorami, ale postaciami realnymi. Szczególnie Jasmin, którą jej niewyparzony język pakuje co i rusz w tarapaty, i której właśnie zawaliło się życie. 

źródło
Podobnie jak w pierwowzorze jest zabawnie, lekko i nie można się oderwać. Duma, uprzedzenie i gra pozorów to powieść napisana barwnym językiem, w której nie ma ani nudnych wydarzeń ani bezbarwnych postaci. Urzekały mnie sceny, w których Jasmin próbuje odwieść od diety swoją przyjaciółkę czy odbywa kolejną wymuszoną i chłodną konwersację z Harrym.

źródło
Aż nie mogę uwierzyć, że jest to pierwsza książka Melissy Nathan, którą recenzuję na blogu. Oprócz Dumy, uprzedzenia i gry pozorów przeczytałam jeszcze dwie książki, które wyszły pod pióra tej autorki. Były to: Niania w Londynie i Kelnerka- obie mogę z czystym sumieniem polecić. Niestety kariera Melissy Nathan była bardzo krótka. Zadebiutowała ona w 2001 r. właśnie powieścią Duma, uprzedzenie i gra pozorów. Zaś w 2006 r. ukazała się, pośmiertnie, jej ostania książka: Nauczycielka.

Jeżeli myślicie, że nie da się przenieść XIX-wiecznej angielskiej prowincji do współczesnego wielkomiejskiego Londynu, tak żeby nie było to groteskowe, to zdecydowanie jesteście w błędzie. Można zrobić to z humorem i klasą, co właśnie udowadnia Duma, uprzedzenie i gra pozorów. Polecam

niedziela, 20 kwietnia 2014

Rodzina w cieniu śmierci. "Dom nad jeziorem smutku"

Co się stanie kiedy życie całej rodziny zostanie zdominowane przez jedno, tragiczne wydarzenie? Czy nagłe odejście najbliższych to coś, po czym można wrócić do normalnego życia? Takie pytania stawia przed czytelnikiem Marilynne Robinson, a odpowiedzi, których na nie udziela mogą nie przypaść do gustu.

Finferbone to mała mieścina na zachodzie Stanów Zjednoczonych. Zapewne byłaby ona jednym z wielu sennych miasteczek, gdyby nie tragedia, która miała tam miejsce. Lata wcześniej przejeżdżający przez nie pociąg zjechał z mostu do jeziora. Uratowały się jedynie dwie osoby. Reszty pasażerów nigdy nie odnaleziono. Jedną z ofiar był mieszkaniec Fingerbone: Edmund Foster. Pozostawił on żonę i trzy córki, zaś jego zniknięcie stało się początkiem rozpadu rodziny. 

źródło
Lata później, jedna z nich, Helen wraca do rodzinnego domu. Ze sobą przywozi dwie córeczki. Zostawia je u babci, a następnie zjeżdża samochodem do jeziora. Od tego momentu Ruth i Lucille trafiają pod opiekę różnych członków rodziny. Najpierw babci, później sióstr dziadka, a następnie siostry swojej matki Sylvie. Przybycie tej ostatniej miało być dla dziewczynek szansą na nowe życie jednak Sylvie nie jest taką zwyczajną ciotką. Od lat prowadzi życie włóczęgi, podróżując z jednego końca kraju na drugi. Swoje przyzwyczajenia i dziwactwa przynosi ona ze sobą do niedużego domku w Fingerbone. Powoduje tym nie tylko rozłam między siostrami, ale także silną reakcję mieszkańców.

Dom nad jeziorem smutku to książka bardzo melancholijna, pełna rozgoryczenia i rozczarowania światem, a także tęsknoty za szczęśliwym życiem. Przez cały czas miałam ogromną nadzieję, że tej nietypowej rodzinie uda się poukładać swoje emocje i stworzyć dom. Tak naprawdę, dość zapewne naiwnie, wierzyłam w to prawie do samego końca. Jednak Robinson ma dla nas inne zakończenie. Takie, które zmusza do refleksji. 

źródło
W ogóle jest to książka dość nietypowa. Dialogi, które się w niej znajdują można policzyć na palcach. Dla mnie było to spore zaskoczenie, ale jednocześnie doskonale wpisywało się w atmosferę powieści. Dom nad jeziorem smutku to historia opowiadana nam przez Ruth. Opowiadana z perspektywy czasu. Czytają miałam wrażenie, że trzymam w ręku jej wspomnienia spisane wiele lat później. To wrażenie potęgował jeszcze, wspomniany wcześniej, brak dialogów. Budził on uczucie, że oto Ruth chce się podzielić ze mną swoim życiem. Nie pamięta co kto powiedział, ale pamięta wydarzenia i swoje uczucia i reakcje.

Jeżeli spodziewacie się lekkiej i przyjemnej książki obyczajowej to sięganie po Dom nad jeziorem smutku niekoniecznie jest dobrym pomysłem. Ta powieść potrzebuje czasu i uwagi czytelnika. Wtedy możemy się w nią zatopić.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu M


 Książkę zgłaszam do wyzwań: Historia z trupem, Klucznik

wtorek, 15 kwietnia 2014

Imperium stylu. "Prada. Obyczajowy fenomen"

Zaskoczyła mnie ta książka. Spodziewałam się biografii Prady (szczególnie, że we wstępie Giani Luigi Paracchini pisze o swojej znajomości z projektantką), a tak naprawdę dostałam historię jej firmy. Dlatego też trudno było mi porzucić moje oczekiwania i oddać się lekturze. Szczególnie, że do najłatwiejszych się ona nie zalicza.

Wydawało mi się, że Prada, jako marka, istnieje "od zawsze", podczas gdy odzież ich projektu zaczęła powstawać dopiero po 1978 r., kiedy to rodzinny biznes przejęła Miuccia Prada. Do tego momentu jedynym wyrobem firmy były torebki, walizki itd. Nowe oblicze marka zawdzięcza nie tylko samej Miucci, ale też jej wspólnikowi i mężowi: Patrizio Bertellemu. Ich spotkanie w 1977 r. zapoczątkowało nowy rozdział w historii Prady i doprowadziło do ogromnego rozwoju firmy.

Prada. Obyczajowy fenomen pozwala nam przyjrzeć się różnym gałęziom tego, ogromnego w obecnej chwili, przedsiębiorstwa. Autor opowiada nam o liniach, które powstają jako odpowiedź na potrzeby ciągle zmieniającego się społeczeństwa, o wykupywanych przez Pradę firmach czy też wspieranych przez nią artystach.

źródło
Tak naprawdę jedyne czego w tej książce jest mało to sama Miuccia Prada. Momentami ona w ogóle ginie, staje się tłem, symbolem. Zarówno Pradzie, jak i Bartellemu Paracchini poświęcił po jednym rozdziale. Niedużo, szczególnie biorąc pod uwagę, że dwa razy tyle zostało przeznaczone na opisanie startów jachtu Prady: Luna Rossa w regatach o Puchar Ameryki. Zdecydowanie nie były to ciekawe dla mnie rozdziały, a w ilości osób jakie brały udział w tych wydarzeniach, zginęłam od razu.

źródło
Poza tym książka porusza wiele wątków, których się po niej nie spodziewałam. To, że autor pisze o zmieniającym się stylu, kreacjach Prady, ubiorze samej Miucci było dla mnie wręcz oczywiste. Za to ciekawym zaskoczeniem były dla mnie informacje o artystach wziętych przez firmę pod skrzydła czy o nowatorskiej architekturze jej salonów. Przyznam, że czytałam o tym z wielkim zainteresowaniem. Dodatkowym bonusem zaś była wkładka z kolorowymi zdjęciami, która pokazuje ubiory Prady na przestrzeni lat. 

Jeżeli więc spodziewacie się biografii sławnego projektanta, to, tak jak ja, zostaniecie zaskoczeni i trochę rozczarowani. Jeżeli jednak macie ochotę zajrzeć za kulisy wielkiego modowego przedsiębiorstwa to Prada. Obyczajowy fenomen będzie dla Was książką idealną.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję: Grupie Wydawniczej Publicat


Książkę zgłaszam do wyzwań: Od A do Z, Grunt to okładka

czwartek, 10 kwietnia 2014

Z głową w słoju. "Krytyka zbrodniczego rozumu"

Miało być ambitniej, miałam odejść od prostych i nierozwijających lektur i co? I staruszek spotkany w kolejce w szpitalu nakrzyczał na mnie, że marnuję czas na kryminały. A mogłabym po coś lepszego sięgnąć!

Na szczęście pan miał rację tylko w pewnym stopniu, gdyż Krytyka zbrodniczego rozumu to książka, która łączy dwa moje ulubione gatunki: powieść historyczną i kryminał.

Jest rok 1804. W Królewcu dochodzi do kolejnej okrutnej zbrodni. Miasto w zabójstwach widzi rękę diabła. Na mieszkańców padł trach, a prokurator nie radzi sobie ze śledztwem. Młody sędzia, Hanno Stiffeniis, dostaje rozkaz porzucić swoje małe miasteczko i przybyć do Królewca aby rozwiązać zagadkę. Nie spodziewa się, że pomysłodawcą jego zawezwania jest sam Immanuel Kant, jego dawny mentor. Słynny filozof jest już człowiekiem w podeszłym wieku i schorowanym, ale dalej wybitnym i nietuzinkowym. Otwiera on przed Hanno nowe możliwości prowadzenia dochodzenia i zapoznaje go ze swoimi metodami docierania do wiedzy.

źródło
Krytyka zbrodniczego rozumu to, pod pewnymi względami, bardzo klasyczny kryminał. Hanno ma podejrzanego, na którego wskazuje wiele rzeczy i który przyznaje się do winy, ale okazuje się on być niewinnym. Ma kolejnego- to samo. W końcu, za trzecim razem trafia i rozwiązuje zagadkę. Po drodze oczywiście spotyka niewiastę w opałach i łotra o dobrym sercu, giną świadkowie, a kolejne poszlaki jedynie gmatwają sprawę. Tylko że wszystko to jest strasznie przewidywalne. 

Rozwiązanie zagadki dostajemy już na początku. Autor zdradza nam je prawie bezpośrednio. Dodatkowo wyraźnie rzuca się w oczy, że żaden z podejrzanych nie może być winny więc i napięcie przy lekturze jest mierne. Choć był moment, który mnie poruszył, ale nie dlatego że Gregorio skonstruował ekscytującą scenę, ale dlatego że zastanawiałam się czy Hanno po raz kolejny da się wyprowadzić na manowce i oskarży niewinną osobę, czy jednak przejrzy na oczy. Sam bohater również nie jest najmocniejszą stroną tej powieści. Jest trochę taką ciepłą kluchą. W jednej chwili krzyczy na podejrzanego, w drugiej ma wyrzuty sumienia, że sprawił mu przykrość.

źródło
Za to Krytyka zbrodniczego rozumu, jako powieść historyczna, przypadła mi do gustu. Autor ukazuje Królewiec początków XIX w. Miasto, które jest sparaliżowane strachem i praktycznie zamarło. Ale również miasto rozpolitykowane. Po kątach knują stronnicy Bonapartego, ludność czeka na informacje o wojnie, która wisi w powietrzu, zaś w twierdzy przygotowywane są kolejne wywózki na Syberię. Co prawda spodziewałam się, że większą rolę odegra w powieści filozofia Kanta, ale przedstawienie go jako twórcy nowoczesnej kryminalistyki zdecydowanie rekompensowało te braki i stawiało Kanta w roli nauczyciela- mentora. Ja z zaciekawieniem czytałam o jego poglądach, z kolei Hanno, który relacjonuje dla nas cały przebieg śledztwa, czasami ma dość faktu, że filozof wydaje się wiedzieć wszystko. Szczególnie że Kant wykorzystuje demony przeszłości jakie ścigają prokuratora.

Irytowała mnie niekonsekwencja autora (lub też tłumacza). Jak pisałam, akcja dzieje się w Królewcu, ale już port znajduje się w Pilau a nie Piławie, a bohaterowie jechali na Elbing a nie Elbląg. Przy tym jednocześnie rozmawiają oni np. o Gdańsku a nie Danzing. Gryzło mnie to strasznie. W końcu nie można mieć wszystkiego; albo rybki albo akwarium. Tłumacz (zwalmy na niego) mógłby wybrać jedną formę i trzymać się jej przez całą powieść. W ogóle w tej książce takich kwiatków jest więcej. Osobę, która czytała ją przede mną bardzo zirytowały (rozbawiły?) wiadomości geograficzne. Mianowicie, według autora, w porze odpływu statki osiadają na mieliźnie, a morze się cofa odsłaniając plażę. I cały czas mówimy o Królewcu i Bałtyku... Mam nadzieję, że warstwa historyczna została przez Gregorio lepiej przemyślana i dokładniej sprawdzona.

Wbrew temu co napisałam Krytyka zbrodniczego rozumu nie jest książką złą. Owszem akcja nie porywa, ale sam pomysł był ciekawy. Na tyle, że zapowiadany jest ciąg dalszy przygód Hanno.

Książkę zgłaszam do wyzwań: Klucznik, Historia z trupem

piątek, 4 kwietnia 2014

Kolejne podsumowanie wyzwania

Jakoś trudno było mi się zabrać do napisania tych kilku zdań. Dlatego nie było ich z początkiem nowego miesiąca. Ale już nadrabiam.

Zaczęliśmy kwiecień, a więc czas na kwartalne podsumowanie naszego wyzwania. Jak zwykle pozwolę sobie uczynić to w punktach.
  •  Do wyzwania zgłosiło się 20 osób, ale niestety tylko 14 z nich przeczytało choć jedną nie-piękną książkę. Tym 14 gratuluję i dziękuję, resztę nawołuję do poprawy.
  • W sumie przeczytaliśmy 71 książek, ale zdecydowana większość z tej liczby przypada na dwie osoby: Agatę CM, która z 21 recenzjami o nos wyprzedziła Paulę, która ma na koncie recenzji 19. Jestem pod wrażeniem obu wyników. Gratuluję!
  • Tym razem gatunki i autorzy byli tak różnorodni, że nic nie wybiło się specjalnie na prowadzenie. 
I to by chyba było na tyle. Pozostaje mi jedynie życzyć Wam miłego czytania :)